Читать онлайн книгу "Żelazne Rządy"

Е»elazne RzД…dy
Morgan Rice


KrД™gu CzarnoksiД™Ејnika #11
Е»ELAZNE RZД„DY (KSIД?GA 11 KRД?GU CZARNOKSIД?Е»NIKA), Gwendolyn musi chroniД‡ swoich ludzi podczas oblД™Ејenia KrГіlewskiego Dworu. Stara siД™ ewakuowaД‡ ich poza granice KrД™gu – pojawia siД™ jednak pewien problem: jej ludzie nie chcД… wyjechaД‡. WywiД…zuje siД™ walka o wЕ‚adzД™ i Gwen po raz pierwszy musi zmierzyД‡ siД™ z tym, Ејe jej panowanie jest zagroЕјone – dodatkowo wyЕ‚ania siД™ najwiД™ksze zagroЕјenie dla KrД™gu. Poza McCloudami, pojawia siД™ niebezpieczeЕ„stwo w postaci Romulusa i jego smokГіw, ktГіry, po zniszczeniu Tarczy, nadchodzi z katastrofalnД… inwazjД…. Nic nie stoi mu na przeszkodzie doszczД™tnego zniszczenia KrД™gu. Romulus, z LuandД… przy jego boku, bД™dzie niepokonany przez czas jednej fazy KsiД™Ејyca, a Gwen musi walczyД‡ o przetrwanie – swoje, swojego dziecka i swoich ludzi. Rozegra siД™ doniosЕ‚a bitwa z udziaЕ‚em smokГіw i ludzi. Kendrick poprowadzi Srebrnych w wymagajД…cej odwagi bitwie. DoЕ‚Д…czy do niego Elden i nowi rekruci Legionu. Znajdzie siД™ wЕ›rГіd nich brat Kendricka, Godfrey, ktГіry zaskoczy wszystkich swoim zaangaЕјowaniem i aktami bohaterstwa. Jednak i to moЕјe okazaД‡ siД™ niewystarczajД…ce. W tym czasie Thor bierze udziaЕ‚ w misji swojego Ејycia na Ziemi DruidГіw, przemierzajД…c tД™ przeraЕјajД…cД… i magicznД… krainД™. KrainД™ innД… niЕј wszystkie, krainД™, ktГіra rzД…dzi siД™ wЕ‚asnymi, magicznymi prawami. Przemierzenie tej ziemi bД™dzie wymagaЕ‚o caЕ‚ej siЕ‚y i wszelkich umiejД™tnoЕ›ci jakie posiada Thor. Zmusi go teЕј, aby kopaД‡ gЕ‚Д™biej i aby staД‡ siД™ wielkim wojownikiem – i Druidem – do czego zostaЕ‚ przeznaczony. Na swojej drodze napotka on potwory i wiele zdarzeЕ„, z ktГіrymi nigdy wczeЕ›niej nie miaЕ‚ do czynienia. Aby odnaleЕєД‡ swojД… matkД™, bД™dzie musiaЕ‚ poЕ‚oЕјyД‡ na szali wЕ‚asne Ејycie. Erec i Alistair docierajД… na Wyspy PoЕ‚udniowe, gdzie sД… witani przez wszystkich jego ludzi, wЕ‚Д…cznie z jego rywalizujД…cym bratem i zazdrosnД… siostrД…. Erec odbywa dramatyczne, ostatnie spotkanie z ojcem, a wyspa przygotowuje siД™ na osadzenie na tronie nowego KrГіla. Jednak na Wyspach PoЕ‚udniowych konieczna jest walka o swoje prawo do zasiadania na tronie. W niezapomnianej bitwie Erec zostanie sprawdzony jak nigdy przedtem. Wskutek nagЕ‚ego zwrotu akcji, dowiemy siД™, Ејe zdrada kryje siД™ nawet tutaj, w miejscu szlachetnych i wielkich wojownikГіw. Reece otoczony na Wyspach GГіrnych musi walczyД‡ o swoje Ејycie, po dokonaniu zemsty na Tirusie. Zdesperowany zawiД…zuje wspГіЕ‚pracД™ ze StarД…; podchodzД… do siebie ostroЕјnie, jednak muszД… zjednoczyД‡ siД™ w walce o swoje Ејycie. W walce, ktГіrej kulminacjД… bД™dzie wielka morska bitwa, zagraЕјajД…ca caЕ‚ej wyspie. Czy Gwen dla bezpieczeЕ„stwa przeprawi siД™ przez morze? Czy Romulus zniszczy KrД…g? Czy Reece i Stara bД™dД… razem? Czy Erec zostanie KrГіlem? Czy Thor odnajdzie swД… matkД™? Kim stanie siД™ Guwayne? Czy ktokolwiek po tym wszystkim pozostanie przy Ејyciu?DziД™ki skomplikowanej budowie Е›wiata i charakterystyce postaci, Е»ELAZNE RZД„DY sД… wspaniaЕ‚Д… historiД… o przyjacioЕ‚ach, kochankach, rywalach i zalotnikach, o rycerzach i smokach, intrygach i politycznych machinacjach, o dorastaniu, zЕ‚amanych sercach, oszustwach, ambicji i zdradzie. Jest to opowieЕ›Д‡ o odwadze, wierze i przeznaczeniu, o czarnoksiД™stwie. Jest to powieЕ›Д‡ fantasy, ktГіra wprowadzi nas do Е›wiata, ktГіrego nigdy nie zapomnimy. To opowieЕ›Д‡ nadajД…ca siД™ dla wszystkich,





Morgan Rice

Е»ELAZNE RZД„DY KSIД?GA 11 KRД?GU CZARNOKSIД?Е»NIKA




Morgan Rice

Morgan Rice plasuje siД™ na samym szczycie listy USA Today najpopularniejszych autorГіw powieЕ›ci dla mЕ‚odzieЕјy. Morgan jest autorkД… bestsellerowego cyklu fantasy KRД„G CZARNOKSIД?Е»NIKA, zЕ‚oЕјonego z siedemnastu ksiД…Ејek; bestsellerowej serii WAMPIRZE DZIENNIKI, zЕ‚oЕјonej, do tej pory, z jedenastu ksiД…Ејek; bestsellerowego cyklu thrillerГіw post-apokaliptycznych THE SURVIVAL TRILOGY, zЕ‚oЕјonego, do tej pory, z dwГіch ksiД…Ејek; oraz najnowszej serii fantasy KRГ“LOWIE I CZARNOKSIД?Е»NICY, skЕ‚adajД…cej siД™ z dwГіch czД™Е›ci (kolejne w trakcie pisania). PowieЕ›ci Morgan dostД™pne sД… w wersjach audio i drukowanej, w ponad 25 jД™zykach.



PRZEMIENIONA (KsiД™ga 1 cyklu Wampirzych DziennikГіw), ARENA ONE (KsiД™ga 1 cyklu Survival Trilogy), WYPRAWA BOHATERГ“W (KsiД™ga 1 cyklu KrД…g CzarnoksiД™Ејnika) oraz POWRГ“T SMOKГ“W (KsiД™ga 1 KrГіlowie i CzarnoksiД™Ејnicy) dostД™pne sД… nieodpЕ‚atnie.



Morgan czeka na wiadomoЕ›Д‡ od Ciebie. OdwiedЕє jej stronД™ internetowД… www.morganricebooks.com (http://www.morganricebooks.com/) i doЕ‚Д…cz do listy mailingowej, a otrzymasz bezpЕ‚atnД… ksiД…ЕјkД™, darmowe prezenty, darmowД… aplikacjД™ do pobrania i dostД™p do najnowszych informacji. DoЕ‚Д…cz do nas na Facebooku i Twitterze i pozostaЕ„ z nami w kontakcie!



Wybrane komentarze do ksiД…Ејek Morgan Rice

„Porywające fantasy, w którego fabułę wplecione są elementy tajemnicy i intrygi. „Wyprawa bohaterów” opowiada o narodzinach odwagi oraz zrozumieniu celu życia, które prowadzi do rozwoju, dojrzałości i doskonałości… Dla miłośników treściwego fantasy – przygody, bohaterowie, środki wyrazu i akcja składają się na barwny ciąg wydarzeń, dobrze ukazujących przemianę Thora z marzycielskiego dzieciaka w młodzieńca, który musi stawić czoła nieprawdopodobnym niebezpieczeństwom, by przeżyć… Zapowiada się obiecująca epicka seria dla młodzieży.”

– Midwest Book Review (D. Donovan, eBook Reviewer)



„KRД„G CZARNOKSIД?Е»NIKA ma wszystko, czego potrzeba ksiД…Ејce, by odnieЕ›Д‡ natychmiastowy sukces: intrygi, kontrintrygi, tajemnicД™, walecznych rycerzy i rozwijajД…ce siД™ zwiД…zki, a wЕ›rГіd nich zЕ‚amane serca, oszustwa i zdrady. To Е›wietna rozrywka na wiele godzin, ktГіra przemГіwi do kaЕјdej grupy wiekowej. Wszyscy fani fantasy powinni znaleЕєД‡ dla niej miejsce w swojej biblioteczce.”

– Books and Movie Reviews, Roberto Mattos



“ZajmujД…ce epickie fantasy Morgan Rice [KRД„G CZARNOKSIД?Е»NIKA] zawiera klasyczne cechy gatunku – dobrze zbudowanД… sceneriД™, w duЕјej mierze inspirowanД… staroЕјytnД… SzkocjД… i jej historiД…, oraz ciekawie opisany Е›wiat dworskich intryg.”

– Kirkus Reviews



„Bardzo podoba mi się, jak Morgan Rice zbudowała postać Thora i świat, w którym żyje. Krainy i stwory, które je zamieszkują, są bardzo dobrze opisane… Podobała mi się [fabuła]. Jest krótka i przyjemna… Postaci drugoplanowych jest w sam raz, by się nie pogubić. W książce opisane są przygody i przerażające chwile, lecz akcja nie jest zbyt groteskowa. To książka idealna dla nastoletniego czytelnika… Początki czegoś niezwykłego…”

– San Francisco Book Review



“W pierwszej części epickiej serii fantasy Krąg Czarnoksiężnika (obecnie liczy czternaście części), odznaczającej się wartką akcją, autorka zapoznaje czytelników z czternastoletnim Thorgrinem „Thorem” McLeodem, który marzy o tym, by dołączyć do Srebrnej Gwardii, rycerskiej elity, która służy królowi… Styl Rice jest równy, a początek serii intryguje.”

– Publishers Weekly



„[WYPRAWA BOHATERÓW] to szybka i łatwa lektura. Zakończenia rozdziałów sprawiają, że musisz przekonać się, co zdarzy się dalej i nie chcesz odkładać tej książki. Jest w niej kilka literówek, a imiona czasem są pomylone, lecz to nie odwraca uwagi od opisanych wątków. Zakończenie książki sprawiło, że nabrałem ochoty, by natychmiast kupić kolejną część, co też zrobiłem. Wszystkich dziewięć części Kręgu Czarnoksiężnika dostępnych jest w sklepie Kindle, a Wyprawa bohaterów dostępna jest za darmo na zachętę! Jeśli szukasz szybkiej i ciekawej książki na wakacje, ta będzie w sam raz.”

– FantasyOnline.ne



KsiД…Ејki Morgan Rice




KRГ“LOWIE I CZARNOKSIД?Е»NICY


POWRГ“T SMOKГ“W (CZД?ЕљД† #1)


POWRГ“T WALECZNYCH (CZД?ЕљД† #2)


POTД?GA HONORU (CZД?ЕљД† #3)


KUЕ№NIA MД?STWA (CZД?ЕљД† #4)




KRД„G CZARNOKSIД?Е»NIKA


WYPRAWA BOHATERГ“W (CZД?ЕљД† 1)


MARSZ WЕЃADCГ“W (CZД?ЕљД† 2)


LOS SMOKГ“W (CZД?ЕљД† 3)


ZEW HONORU (CZД?ЕљД† 4)


BLASK CHWAЕЃY (CZД?ЕљД† 5)


SZARЕ»A WALECZNYCH (CZД?ЕљД† 6)


RYTUAЕЃ MIECZY (CZД?ЕљД† 7)


OFIARA BRONI (CZД?ЕљД† 8)


NIEBO ZAKLД?Д† (CZД?ЕљД† 9)


MORZE TARCZ (CZД?ЕљД† 10)


Е»ELAZNE RZД„DY (CZД?ЕљД† 11)


KRAINA OGNIA (CZД?ЕљД† 12)


RZД„DY KRГ“LOWYCH (CZД?ЕљД† 13)


PRZYSIД?GA BRACI (CZД?ЕљД† 14)


SEN ЕљMIERTELNIKГ“WВ  (CZД?ЕљД† 15)


POTYCZKI RYCERZY (CZД?ЕљД† 16)


ЕљMIERTELNA BITWA (CZД?ЕљД† 17)




THE SURVIVAL TRILOGY


ARENA ONE: SLAVERSUNNERS (CZД?ЕљД† 1)


ARENA TWO (CZД?ЕљД† 2)




WAMPIRZYCH DZIENNIKГ“W


PRZEMIENIONA (CZД?ЕљД† 1)


KOCHANY (CZД?ЕљД† 2)


ZDRADZONA (CZД?ЕљД† 3)


PRZEZNACZONA (CZД?ЕљД† 4)


POЕ»Д„DANA (CZД?ЕљД† 5


ZARД?CZONA (CZД?ЕљД† 6)


ZAЕљLUBIONA (CZД?ЕљД† 7)


ODNALEZIONA (CZД?ЕљД† 8)


WSKRZESZONA (CZД?ЕљД† 9)


UPRAGNIONA (CZД?ЕљД† 10)


NAZNACZONA (CZД?ЕљД† 11)












PosЕ‚uchaj ksiД…Ејek z cyklu KRД„G CZARNOKSIД?Е»NIKA w formie audiobooka!


Copyright В© Morgan Rice, 2013



Wszelkie prawa zastrzeżone. Za wyjątkiem wyjątków określonych w ustawie U.S. Copyright Act z 1976 roku, żadna część tej publikacji nie może być powielana, dystrybuowana  ani zmieniana (w żadnej formie ani w żadnym znaczeniu) ani przechowywana w bazach danych, czy systemach wyszukiwania treści bez uprzedniej zgody autorki.



Ten ebook przeznaczony jest wyłącznie do osobistego użytku. Nie może on być odsprzedawany, ani oddawany innym ludziom. Jeśli chcesz podzielić się tą książką z inną osobą, prosimy, o zamówienie dodatkowej kopii dla każdego odbiorcy. Jeśli czytasz tę książkę, a nie została ona przez ciebie zamówiona, albo nie została zamówiona do wyłącznego użycia przez ciebie, prosimy o jej zwrócenie i zamówienie własnej kopii. Dziękujemy za uszanowanie ciężkiej pracy autorki.



Niniejsze dzieЕ‚o opisuje historiД™ fikcyjnД…, imiona, bohaterowie, firmy, organizacje, miejsca, uroczystoЕ›ci i wydarzenia rГіwnieЕј stanowiД… wytwГіr wyobraЕєni autorki i sД… fikcyjne. Wszelkie podobieЕ„stwa do rzeczywistych osГіb, ЕјyjД…cych lub martwych, sД… przypadkowe.



Ilustracja uЕјyta na okЕ‚adce Copyright Razzomgame, zostaЕ‚a wykorzystana na licencji Shutterstock.com


„Istnieje kraina, niegdyś w pożywienie obfita – lecz zmiany nadeszły i pożogą się pokryła. W miejscu tym w kamieniu szafir tkwił, i złoty pył.”



„Koń drwi ze strachu, niczego się nie lęka; przed mieczem nie ugnie się. W miejscu nie stanie, gdy trąbkę usłyszy. Na dźwięk trąbki rży z uciechą.”

В В В В ~ KsiД™ga Hioba






ROZDZIAЕЃ PIERWSZY


Reece stał, zastygły w szoku, trzymając dłoń na zatopionym w piersi Tirusa sztylecie. Wszystko wokoło niego poruszało się w zwolnionym tempie, stało się niewyraźną plamą. Zabił właśnie swego największego wroga, mężczyznę, który był odpowiedzialny za śmierć Selese. Z tego powodu Reece odczuwał niezwykłą satysfakcję, czuł, że dokonał zemsty. Wielka krzywda została wreszcie naprawiona.

Zarazem jednak popadł w odrętwienie, w dziwny sposób czuł, że zbliża się ku śmierci i gotował się na kres, który niechybnie musiał teraz nastąpić. Sala wypełniona była ludźmi Tirusa, którzy znieruchomiali w szoku, ujrzawszy, co się zdarzyło. Reece gotował się na śmierć. Nie żałował jednak tego, co uczynił. Radowało go, że otrzymał szansę zabicia tego mężczyzny, który ośmielił się myśleć, iż Reece w istocie go przeprosi.

Reece wiedziaЕ‚, Ејe nie wymknie siД™ Е›mierci; przeciwnikГіw byЕ‚o znacznie wiД™cej, a jedynymi w tej wielkiej sali, ktГіrzy trwali po jego stronie, byli Matus i Srog. Srog, ranny, uwiД™ziony, spД™tany byЕ‚ sznurem, a Matus staЕ‚ obok niego pod czujnym okiem ЕјoЕ‚nierzy. Nie bД™dД… zbyt pomocni w starciu z tД… armiД… wyspiarzy lojalnych Tirusowi.

Przed śmiercią Reece pragnął dopełnić swej zemsty i uśmiercić tylu wyspiarzy, ilu tylko zdoła.

Tirus osunął się u stóp Reece’a martwy, a on nie wahał się: wyciągnął swój sztylet, obrócił się raptownie i poderżnął gardło jednemu z generałów Tirusa, stojącemu obok niego; w tym samym ruchu odwrócił się prędko i dźgnął innego w serce.

Gdy osłupiała sala ocknęła się i poczęła reagować, Reece działał natychmiast. Dobył dwu mieczy z pochew dwu konających mężczyzn i natarł na stojącą naprzeciw niego grupę żołnierzy. Położył trupem sześciu, nim zdążyli zareagować.

Setki wojowników ruszyły wreszcie do walki, nacierając na Reece’a z każdej strony. Reece przywołał w pamięci swe szkolenie z Legionem, wszystkie razy, gdy zmuszony był walczyć z liczniejszym przeciwnikiem, i gdy otoczyli go teraz z każdej strony, uniósł oburącz miecz. Nie spowalniała go zbroja – jak tych wojowników – pas z orężem ani tarcza; był lżejszy i szybszy niż oni wszyscy, a do tego rozwścieczony, osaczony i toczył bój o swe życie.

Reece walczył mężnie, poruszał się szybciej niż każdy jeden z nich, wspomniawszy wszystkie chwile, w których ćwiczył się z Thorem, najświetniejszym wojownikiem, z jakim przyszło mu walczyć, wspomniawszy, jak bardzo jego zdolności się poprawiły. Zabijał jednego wojownika po drugim. Jego miecz odbijał się ze szczękiem o miecze niezliczonych przeciwników, a skry sypały się, gdy siekł we wszystkie strony. Ciął raz po raz, aż ramiona poczęły mu omdlewać, uśmiercając tuzin mężów, nim ci zdołali choćby mrugnąć.

JednakЕјe napЕ‚ywaЕ‚o ich wciД…Еј coraz. ByЕ‚o ich po prostu zbyt wielu. W miejsce kaЕјdych szeЕ›ciu, ktГіrzy padali, pojawiaЕ‚ siД™ tuzin nowych. Zbiegali siД™ i napierali na niego ze wszystkich stron i gД™stwa ЕјoЕ‚nierzy stawaЕ‚a siД™ coraz bardziej zbita. Reece dyszaЕ‚ ciД™Ејko i nagle poczuЕ‚, jak miecz tnie jego ramiД™. WykrzyknД…Е‚ z bГіlu, a z jego bicepsa pociekЕ‚a krew. ObrГіciЕ‚ siД™ raptownie i dЕєgnД…Е‚ mД™ЕјczyznД™ miД™dzy Ејebra, lecz rana zostaЕ‚a juЕј zadana. ByЕ‚ teraz ranny, a zewszД…d nadbiegaЕ‚o coraz wiД™cej mД™Ејczyzn. WiedziaЕ‚, iЕј jego czas nadszedЕ‚.

UЕ›wiadomiЕ‚ sobie z zadowoleniem, Ејe przynajmniej polegnie mД™Ејnie, w boju.

– REECE!

Powietrze przeszyЕ‚ nagЕ‚y krzyk, gЕ‚os, ktГіry Reece natychmiast rozpoznaЕ‚.

Kobiecy gЕ‚os.

Reece znieruchomiał, gdy dotarło do niego, do kogo należał. Był to głos jedynej kobiety na świecie, która zdolna była jeszcze zwrócić jego uwagę, nawet pośród tego wielkiego starcia, nawet podczas jego ostatnich chwil:

Stary.

Reece podniГіsЕ‚ wzrok i ujrzaЕ‚ jД… na szczycie drewnianych trybun, ktГіre biegЕ‚y wzdЕ‚uЕј Е›cian sali. StaЕ‚a wysoko ponad wszystkimi z zaciД™tym wyrazem twarzy, a ЕјyЕ‚y na jej szyi nabrzmiaЕ‚y, gdy woЕ‚aЕ‚a do niego. SpostrzegЕ‚, Ејe trzyma w rД™kach Е‚uk i strzaЕ‚Д™ i widziaЕ‚, Ејe obiera na cel coЕ› po drugiej stronie pomieszczenia.

Reece podД…ЕјyЕ‚ wzrokiem za jej spojrzeniem i spostrzegЕ‚, w co mierzy: grubД… linД™, dЕ‚ugД… na piД™Д‡dziesiД…t stГіp, mocujД…cД… potД™Ејnych rozmiarГіw metalowy Ејyrandol o Е›rednicy trzydziestu stГіp, ktГіrej drugi koniec zatkniД™ty byЕ‚ na Ејelaznym haku wbitym w kamiennД… podЕ‚ogД™. Konstrukcja byЕ‚a gruba niby pieЕ„ drzewa i mieЕ›ciЕ‚o siД™ na niej kilka setek pЕ‚onД…cych Е›wiec.

Reece pojął, że Stara zamierza przestrzelić linę. Jeśli trafi, żyrandol runie w dół – i zmiażdży połowę mężczyzn w sali. Gdy Reece podniósł wzrok, uświadomił sobie, że stoi dokładnie pod nim.

Stara ostrzegaЕ‚a go, by siД™ usunД…Е‚.

Ogarnięty paniką Reece poczuł, jak serce tłucze mu się w piersi. Odwrócił się, opuścił miecz i rzucił się w grupę napastników, usiłując usunąć się na bok, nim żyrandol spadnie. Kopał i uderzał łokciami i głową żołnierzy, by odepchnąć ich ze swej drogi, i przedzierał się przez tłum. Reece pamiętał z dzieciństwa, że Stara była wyśmienitym strzelcem – zawsze radziła sobie lepiej od chłopców – i wiedział, że nie chybi. I choć biegnąc odsłaniał plecy w stronę mężczyzn, którzy ruszyli za nim, ufał jej wiedząc, że trafi.

ChwilД™ pГіЕєniej Reece usЕ‚yszaЕ‚ dЕєwiД™k strzaЕ‚y przeszywajД…cej powietrze, trzask pД™kajД…cej liny i zrywajД…cego siД™ ogromnego kawaЕ‚u Ејelaza, ktГіry runД…Е‚ prosto w dГіЕ‚, przecinajД…c powietrze z peЕ‚nД… prД™dkoЕ›ciД…. RozlegЕ‚ siД™ gЕ‚oЕ›ny huk i caЕ‚a sala zatrzД™sЕ‚a siД™, a Reece siД™ przewrГіciЕ‚. LeЕјaЕ‚, upadЕ‚szy na kamiennД… posadzkД™ na dЕ‚onie i kolana, i poczuЕ‚ na plecach podmuch powietrza. Е»yrandol ominД…Е‚ go jedynie o kilka stГіp.

Reece usłyszał krzyki i obejrzawszy się przez ramię ujrzał szkody, jakie wyrządziła Stara: tuziny mężczyzn leżały przygwożdżone żyrandolem, dokoła było pełno krwi i rozlegały się krzyki miażdżonych na śmierć. Ocaliła mu życie.

Reece podniósł się, rozglądając w poszukiwaniu Stary i spostrzegł, iż teraz to ona znajduje się w niebezpieczeństwie. Kilku mężczyzn nacierało na nią i choć mierzyła w nich z łuku, wiedział, że zdoła wypuścić tylko kilka strzał.

OdwrГіciЕ‚a siД™ i spojrzaЕ‚a nerwowo na drzwi, zakЕ‚adajД…c najwyraЕєniej, Ејe ucieknД… tamtД™dy. Lecz gdy Reece podД…ЕјyЕ‚ wzrokiem za jej spojrzeniem, serce zamarЕ‚o mu na widok tuzinГіw ludzi Tirusa spieszД…cych w tamtД… stronД™ i zamykajД…cych je, ryglujД…c dwa wielkie skrzydЕ‚a drzwi grubД…, drewnianД… belkД….

Byli uwiД™zieni, wszystkie wyjЕ›cia zostaЕ‚y zagrodzone. Reece wiedziaЕ‚, Ејe zginД… tutaj.

ZobaczyЕ‚, Ејe Stara rozglД…da siД™ gorД…czkowo po sali, aЕј jej oczy zatrzymaЕ‚y siД™ na najwyЕјszym rzД™dzie drewnianych trybun przy tylnej Е›cianie.

Gestem wskazała Reece’owi, by biegł w tamtą stronę, i sama także rzuciła się w tamtym kierunku. Reece nie miał pojęcia, co też chodziło jej po głowie. Nie widział tam żadnego wyjścia. Ona jednak znała ten zamek lepiej niż on i być może obmyśliła drogę ucieczki, której on nie dostrzegał.

Reece odwrócił się i puścił biegiem przed siebie, torując sobie drogę wśród mężczyzn, którzy zaczęli się przegrupowywać i atakować go. Biegnąc co sił w nogach, walczył tyle tylko, ile było konieczne. Starał się nie angażować w walkę, usiłując raczej wyciąć wąską ścieżkę przez tłum i przedostać się do przeciwległego rogu sali.

BiegnД…c, Reece obejrzaЕ‚ siД™ w poszukiwaniu Sroga i Matusa, zdecydowany pomГіc im takЕјe, i z radoЕ›ciД… spostrzegЕ‚, Ејe Matus chwyciЕ‚ miecze ЕјoЕ‚nierzy, ktГіrzy stali obok i dЕєgnД…Е‚ obu; zobaczyЕ‚, Ејe szybkim ruchem przecina sznury krД™pujД…ce Sroga i uwalnia go, a ten chwyta miecz i zabija kilku zbliЕјajД…cych siД™ do nich ЕјoЕ‚nierzy.

– Matusie! – krzyknął Reece.

Matus obrГіciЕ‚ siД™ i spojrzaЕ‚ w jego stronД™. UjrzaЕ‚ StarД™ przy Е›cianie po drugiej stronie sali i spostrzegЕ‚, dokД…d biegnie Reece. SzarpnД…Е‚ Sroga, odwrГіcili siД™ i takЕјe puЕ›cili biegiem w tamtym kierunku. Wszyscy biegli teraz w tД™ samД… stronД™.

Gdy Reece przedzieraЕ‚ siД™ przez pomieszczenie, tЕ‚um stawaЕ‚ siД™ coraz luЕєniejszy. Tutaj, w tym odlegЕ‚ym rogu sali, nie byЕ‚o tak wielu ЕјoЕ‚nierzy, w przeciwieЕ„stwie do przeciwlegЕ‚ego rogu, do zaryglowanego wyjЕ›cia, gdzie zbierali siД™ wszyscy mД™ЕјczyЕєni. Reece modliЕ‚ siД™, by Stara wiedziaЕ‚a, co robi.

Stara biegła wzdłuż drewnianych trybun, wskakując na coraz wyższe rzędy, kopniakami odpychając mężczyzn, którzy wyciągali ręce, by ją schwytać. Podążając za nią wzrokiem i próbując dogonić, Reece wciąż nie wiedział, dokąd dokładnie Stara zmierza, ani jaki ma plan.

Reece dobiegł do położonego po drugiej stronie rogu sali i wskoczył na trybuny, na pierwszy rząd drewnianych siedzisk, następnie kolejny, i kolejny, wspinając się coraz wyżej i wyżej, aż znalazł się dobre dziesięć stóp nad wszystkimi, na najdalszej, najwyższej drewnianej ławie przy ścianie. Zrównał się ze Starą, a następnie zetknęli się przy ścianie z Matusem i Srogiem. Znacznie wyprzedzili pozostałych żołnierzy, poza jednym, który rzucił się na Starę od tyłu. Reece przyskoczył naprzód i dźgnął go w serce, nim zdołał opuścić sztylet na plecy Stary.

Stara uniosła łuk i odwróciła się do dwu żołnierzy zamierzających się na odsłonięte plecy Reece’a z mieczami i trafiła obydwu.

Stali we czworo, zwrГіceni plecami do Е›ciany w rogu pomieszczenia, na najwyЕјszej trybunie, i gdy Reece rozejrzaЕ‚ siД™, ujrzaЕ‚ stu mД™Ејczyzn pД™dzД…cych przez salД™, otaczajД…cych ich. Byli teraz uwiД™zieni w rogu, nie majД…c dokД…d uciec.

Reece nie rozumiaЕ‚, dlaczego Stara doprowadziЕ‚a ich tam. Nie dostrzegajД…c Ејadnych moЕјliwych drГіg ucieczki, byЕ‚ pewny, Ејe wkrГіtce wszyscy zginД….

– Jaki masz plan? – wrzasnął do niej, gdy stanęli obok siebie, odpierając mężczyzn. – Tu nie ma żadnego wyjścia!

– Spójrz w górę – odparła.

Reece podniГіsЕ‚ gЕ‚owД™ i ujrzaЕ‚ nad nimi drugi Ејelazny Ејyrandol z dЕ‚ugД… linД…, ktГіrej jeden koniec umocowany byЕ‚ w podЕ‚odze tuЕј obok niego.

Reece zmarszczyЕ‚ brwi, zdezorientowany.

– Nie rozumiem – powiedział.

– Lina – rzekła. – Schwyć ją. Wszyscy ją schwyćcie. I trzymajcie, ile sił w rękach.

Zrobili, jak im rzekła. Każdy z nich schwycił się liny obojgiem rąk i trzymał mocno. Nagle do Reece’a dotarło, co Stara zamierza zrobić.

– Jesteś pewna, że to dobry pomysł? – zawołał.

ByЕ‚o juЕј jednak za pГіЕєno.

Gdy zbliżył się do nich tuzin żołnierzy, Stara chwyciła miecz Reece’a, skoczyła w jego ramiona i przecięła linę, która podtrzymywała żyrandol.

Reece poczuЕ‚, jak serce podchodzi mu do gardЕ‚a, gdy nagle, trzymajД…c siД™ kurczowo liny i siebie nawzajem, caЕ‚a czwГіrka wystrzeliЕ‚a w zawrotnym tempie w gГіrД™, zaciskajД…c dЕ‚onie z caЕ‚ych siЕ‚. Е»elazny Ејyrandol runД…Е‚ w dГіЕ‚, zmiaЕјdЕјyЕ‚ mД™Ејczyzn pod nimi, a ich czworo wyrzuciЕ‚ wysoko w gГіrД™, rozkoЕ‚ysanych na linie.

Lina wreszcie przestała się huśtać i zawiśli w górze, kołysząc się w powietrzu, dobre pięćdziesiąt stóp nad salą.

Reece spojrzaЕ‚ w dГіЕ‚, pocД…c siД™, niemal wypuszczajД…c linД™ z rД…k.

– Tam! – zawołała Stara.

Reece odwrócił się i ujrzawszy przed sobą ogromne okno witrażowe, zrozumiał jej plan. Szorstka lina wżynała mu się w dłonie i poczynał ześlizgiwać się od potu. Nie wiedział, jak długo jeszcze zdoła się utrzymać.

– Ześlizguję się! – zawołał Srog, robiąc co w jego mocy, by utrzymać się mimo swych ran.

– Musimy się rozhuśtać! – krzyknęła Stara. – Musimy nabrać rozpędu! Odepchnijcie się od ściany!

Reece poszedЕ‚ za jej przykЕ‚adem: nachyliЕ‚ siД™ w przГіd i razem z pozostaЕ‚ymi odepchnД…Е‚ siД™ od Е›ciany, coraz mocniej rozkoЕ‚ysujД…c linД™. Odpychali siД™ raz po raz, aЕј po jednym, ostatnim kopniД™ciu przelecieli aЕј na drugД… stronД™, niby wahadЕ‚o, i skulili siД™, z krzykiem zmierzajД…c w stronД™ ogromnego witraЕјowego okna.

SzkЕ‚o rozprysЕ‚o siД™ i rozsypaЕ‚o dokoЕ‚a nich. WypuЕ›cili linД™ z rД…k i upadli na szeroki kamienny wystД™p u podnГіЕјa okna.

Stali pięćdziesiąt stóp nad salą. Do środka wdzierało się zimne powietrze. Reece spojrzał w dół i po jednej stronie ujrzał wnętrze sali i setki żołnierzy patrzących w ich stronę, zastanawiających się, jak ich ścigać; po drugiej ziemie przed fortem. Na zewnątrz lało jak z cebra. Szalał wicher i zacinał deszcz, a spadek pod nimi miał dobre trzydzieści stóp. Spadając stamtąd, z pewnością można było złamać nogę. Reece ujrzał jednak w dole kilka wysokich krzewów, widział też, że ziemia jest mokra i miękka, błotnista. Spadaliby długo i lądowanie byłoby twarde, lecz może zostałoby wystarczająco złagodzone.

Nagle Reece krzyknД…Е‚, czujД…c, jak metal przeszywa jego ciaЕ‚o. OpuЕ›ciЕ‚ wzrok, zacisnД…Е‚ dЕ‚oЕ„ na ramieniu i zdaЕ‚ sobie sprawД™, Ејe drasnД™Е‚a je strzaЕ‚a, aЕј pociekЕ‚a krew. Rana byЕ‚a niewielka, lecz piekЕ‚a.

Reece obrГіciЕ‚ siД™ i spojrzaЕ‚ przez ramiД™, i ujrzaЕ‚, Ејe tuziny ludzi Tirusa mierzД… w nich i wypuszczajД… strzaЕ‚y, ktГіre nadlatywaЕ‚y teraz ze Е›wistem ze wszystkich stron.

Reece wiedziaЕ‚, Ејe nie majД… czasu do stracenia. SpojrzaЕ‚ na boki i ujrzaЕ‚ StarД™ po jednej stronie, a Matusa i Sroga po drugiej. Stali z szeroko rozwartymi ze strachu oczyma, wpatrujД…c siД™ w znajdujД…cy siД™ pod nimi spadek. Reece chwyciЕ‚ dЕ‚oЕ„ Stary, wiedzД…c, iЕј zeskoczД… teraz albo nigdy.

Bez słowa, wiedząc, co trzeba zrobić, zeskoczyli. Spadali z krzykiem w chłoszczącym deszczu i wietrze, młócąc w powietrzu rękoma. Reece nie potrafił powstrzymać się przed myślą, czy unikając jednej pewnej śmierci, nie skoczył prosto w drugą.




ROZDZIAЕЃ DRUGI


Godfrey uniósł łuk drżącymi rękoma, wychylił się za balustradę i namierzył. Zamierzał obrać cel i od razu wypuścić strzałę – lecz gdy spojrzał w dół, przyklęknął, zastygły w szoku. W dole szarżę przypuszczały tysiące żołnierzy McClouda. Dobrze wyszkolona armia zalała ziemie, zmierzając prosto ku bramom Królewskiego Dworu. Tuziny żołnierzy biegły naprzód z żelaznym taranem i raz po raz waliły nim w żelazną bronę, aż trzęsły się mury i kamienie pod stopami Godfreya.

Godfrey stracił równowagę i wystrzelił, a strzała poszybowała w powietrzu, nie czyniąc nikomu krzywdy. Wyciągnął kolejną i nałożył na cięciwę łuku, a serce tłukło mu się mocno, gdyż miał całkowitą pewność, że zginie tutaj, dzisiaj. Wychylił się za krawędź, lecz nim zdołał wypuścić strzałę, wymierzony z dołu kamień z procy uderzył w jego żelazny hełm.

Rozległ się głośny brzęk i Godfrey upadł w tył, wypuszczając strzałę prosto w górę. Gwałtownym ruchem ściągnął hełm i potarł obolałą głowę. Nie wiedział, że uderzenie kamieniem może tak bardzo boleć; zdawało mu się, że dźwięk uderzanego żelaza rozchodzi mu się echem aż w czaszce.

Godfrey zastanawiał się, w co też się wpakował. W rzeczy samej, postąpił bohatersko, pomógł, powiadamiając całe miasto o najeździe McCloudów, dzięki czemu zyskali odrobinę cennego czasu. Być może ocalił nawet komuś życie. Z pewnością ocalił swą siostrę.

Lecz oto był tu teraz, ledwie z kilkoma tuzinami żołnierzy – spośród których ani jeden nie był Gwardzistą, nie był rycerzem – i bronił opuszczonego miasta przed całą armią McCloudów. Te żołnierskie sprawy nie były dla niego.

RozlegЕ‚ siД™ gЕ‚oЕ›ny trzask i Godfrey znГіw zachwiaЕ‚ siД™, gdy brona ustД…piЕ‚a.

Przez otwarte bramy miasta do środka z krzykiem wsypały się tysiące mężczyzn spragnionych rozlewu krwi. Przysiadając na balustradzie, Godfrey wiedział, że to tylko kwestia czasu, nim dotrą tu, na górę, nim poniesie śmierć w boju. Czy taki właśnie był los żołnierza? Czy taki właśnie był los dzielnych i nieustraszonych? Zginąć, by inni mogli żyć? Teraz, gdy spoglądał śmierci w twarz, nie był wcale przekonany, czy to taki dobry pomysł. Wspaniale było być żołnierzem, być bohaterem; lecz pozostanie przy życiu było lepsze.

Gdy Godfrey rozmyślał nad tym, by się wycofać, by uciec i gdzieś się skryć, nagle kilku McCloudów wdarło się na górę, biegnąc jeden za drugim. Godfrey ujrzał, jak jednego z jego kompanów zostaje dźgnięty i z jękiem osuwa się na kolana.

I wtedy po raz kolejny zdarzyło się to samo. Choć do bycia żołnierzem podchodził racjonalnie, w Godfreyu obudziło się coś, nad czym nie potrafił zapanować. Coś nie pozwalało mu przyglądać się bezczynnie cierpieniu innych. Gdyby chodziło jedynie o niego samego, nie zebrałby się na odwagę; lecz gdy widział swych kompanów w opałach, coś przejmowało nad nim kontrolę – pewna brawura. Można by ją nawet nazwać męstwem.

Godfrey zareagowaЕ‚ bez zastanowienia. ChwyciЕ‚ dЕ‚ugД… pikД™ i ruszyЕ‚ na rzД…d McCloudГіw, ktГіrzy pД™dzili po schodach, jeden po drugim wzdЕ‚uЕј balustrad. WyrzuciЕ‚ z siebie gЕ‚oЕ›ny krzyk i trzymajД…c mocno pikД™, natarЕ‚ na pierwszego mД™ЕјczyznД™. Sporych rozmiarГіw metalowe ostrze przeszЕ‚o przez jego pierЕ›, a Godfrey biegЕ‚ dalej, uЕјywajД…c ciД™Ејaru swego ciaЕ‚a, nawet swego pokaЕєnego brzucha, by odepchnД…Д‡ ich wszystkich.

Ku jego wЕ‚asnemu zdumieniu, Godfreyowi powiodЕ‚o siД™. ZepchnД…Е‚ rzД…d mД™Ејczyzn w dГіЕ‚ spiralnych kamiennych schodГіw, z dala od balustrad, w pojedynkД™ odpierajД…c przypuszczajД…cych szarЕјД™ McCloudГіw.

Skończywszy, Godfrey upuścił pikę, zadziwiony swym zachowaniem. Sam nie wiedział, co go naszło. Jego kompani także wyglądali na zdumionych, jak gdyby nie spodziewali się, że potrafi zdobyć się na taki czyn.

Gdy Godfrey zastanawiał się, jak teraz postąpić, decyzję podjęto za niego. Kątem oka spostrzegł jakiś ruch. Odwrócił się i ujrzał kolejny tuzin McCloudów nacierających na nich z boku, wbiegających po drugiej stronie.

Nim Godfrey zdołał bronić się, dopadł go pierwszy żołnierz, dzierżący w dłoni ogromny bojowy młot, którym zamachnął się na jego głowę. Godfrey wiedział, że cios roztrzaskałby mu czaszkę.

Uchylił się więc – tę umiejętność jako jedną z nielicznych opanował – i młot przeleciał nad jego głową. Wtedy Godfrey natarł ramieniem na żołnierza i odepchnął go w tył.

Godfrey odpychał go coraz dalej i dalej, aż poczęli mocować się przy krawędzi balustrady, walcząc wręcz, próbując udusić jeden drugiego. Mężczyzna był silny, lecz Godfreyowi także nie brak było siły. Był to jeden z darów, których los mu nie poskąpił.

Mocowali siД™, spychajД…c jeden drugiego to w jednД…, to w drugД… stronД™, aЕј nagle obaj przetoczyli siД™ przez krawД™dЕє.

Lecieli w powietrzu, trzymając się jeden drugiego, dobre piętnaście stóp w dół. Godfrey obracał się w powietrzu, żywiąc nadzieję, że zdoła wylądować na żołnierzu, a nie on na nim. Wiedział, że ciężar tego mężczyzny i jego zbroi zmiażdżyłby go.

Godfrey odwrГіciЕ‚ siД™ w ostatniej chwili i wylД…dowaЕ‚ na mД™ЕјczyЕєnie. Е»oЕ‚nierz jД™knД…Е‚, gdy Godfrey upadЕ‚ na niego, pozbawiajД…c przytomnoЕ›ci.

Godfrey także nie wyszedł z tego bez szwanku – upadek pozbawił go tchu. Uderzył się w głowę i stoczył z mężczyzny. Bolała go każda jedna kość. Leżał tak przez sekundę, nim świat wokół zawirował i Godfrey stracił przytomność, leżąc obok swego wroga. Ostatnim widokiem, jaki ujrzał, była armia McCloudów wpadająca do Królewskiego Dworu, jak gdyby należał do nich.


*

Elden stał na polach ćwiczebnych Legionu z rękoma wspartymi na biodrach. U jego boku stali Conven i O’Connor i we trzech czuwali nad szkoleniem rekrutów, z którymi pozostawił ich Thorgrin. Elden przypatrywał się wprawnym okiem galopującym w tę i z powrotem po polu chłopców, próbujących przeskoczyć rowy i przeszyć włóczniami wiszące cele. Niektórym chłopcom się nie udawało i wpadali razem ze swymi wierzchowcami do rowów; innym się powodziło, lecz chybiali celu.

Elden pokręcił głową, usiłując przypomnieć sobie, jak on radził sobie, gdy rozpoczynał szkolenie w Legionie. Próbował czerpać otuchę z faktu, że w ciągu ostatnich kilku dni ci chłopcy poprawili się już. Wciąż wiele brakowało im jednak do zahartowanych wojowników, którymi musieli się stać, nim mógłby przyjąć ich jako rekrutów. Ustawił poprzeczkę bardzo wysoko, wiedząc, że spoczywa na nim ogromna odpowiedzialność, by przynieść Thorgrinowi i pozostałym chlubę; także Conven i O’Connor nie przystaliby na niższy poziom.

– Panie, przynoszę wieści.

Elden odwrГіciЕ‚ siД™ i ujrzaЕ‚ jednego z rekrutГіw, Mereka, dawnego zЕ‚odziejaszka, zbliЕјajД…cego siД™ ku niemu biegiem z szeroko otwartymi oczyma. Elden, wyrwany z zamyЕ›lenia, rozgniewaЕ‚ siД™.

– Chłopcze, mówiłem ci, byś nigdy nie przeszkadzał…

– Ale panie, nie rozumiecie! Musicie…

– Nie, to TY nie rozumiesz – odparł Elden. – Gdy rekruci ćwiczą się, nie możesz…

– Spójrzcie! – wrzasnął Merek, chwytając go i wskazując palcem.

Elden, rozwścieczony, już miał złapać Mereka i odepchnąć go, lecz spojrzał w stronę widnokręgu i zamarł. Nie rozumiał, co się dzieje. Tam, na horyzoncie, unosiły się ogromne kłęby czarnego dymu. Wzbijały się ponad Królewskim Dworem.

Elden zamrugaЕ‚, nie pojmujД…c. CzyЕјby KrГіlewski DwГіr pЕ‚onД…Е‚? Jakim sposobem?

W oddali rozległy się głośne wiwaty, wiwaty armii – oraz dźwięk ustępującej brony. Eldenowi serce zamarło; przypuszczano szturm na bramy Królewskiego Dworu. Wiedział, że może to oznaczać tylko jedno – atak zawodowej armii. Właśnie dziś, spośród wszystkich dni, w Dzień Pielgrzymki, najeżdżano Królewski Dwór.

Conven i O’Connor rzucili się do działania. Zakrzyknęli do rekrutów, by przerwali to, czym byli zajęci, i zwołali ich wszystkich.

Rekruci pospieszyli ku nim, a Elden dał krok naprzód i stanął obok Convena i O’Connora. Chłopcy ucichli i stojąc na baczność, czekali na rozkazy.

– Posłuchajcie – zagrzmiał Elden. – Królewski Dwór został zaatakowany!

WЕ›rГіd chЕ‚opcГіw przeszedЕ‚ szmer zdziwienia i wzburzenia.

– Nie jesteście jeszcze legionistami, a już z pewnością nie jesteście Gwardzistami ani zahartowanymi w boju wojownikami, od których oczekuje się, by stanęli naprzeciw zawodowej armii. Mężczyźni, którzy nas najeżdżają, pragną naszej śmierci i jeśli staniecie z nimi do walki, możecie stracić życie. Convenowi, O’Connorowi i mnie obowiązek nakazuje bronić naszego miasta i ruszymy teraz do boju. Nie spodziewam się, że którykolwiek z was do nas dołączy; tak naprawdę odradzałbym wam to. Jeśli jednak któryś z was pragnie do nas dołączyć, niech wystąpi naprzód teraz, wiedząc, że dziś na polu bitewnym może stracić życie.

NastaЕ‚a chwilowa cisza, po czym nagle kaЕјdy jeden ze stojД…cych przed nimi chЕ‚opcГіw wystД…piЕ‚ naprzГіd odwaЕјnie, szlachetnie. Na ten widok serce Eldena wezbraЕ‚o dumД….

– Dziś wszyscy staliście się mężczyznami.

Elden dosiadł swego konia i pozostali ruszyli za nim. Wypuścili z siebie głośny okrzyk i ruszyli naprzód jak jeden mąż, jak mężczyźni, by dla swych ludzi postawić na szali swe życie.


*

Elden, Conven i O’Connor przewodzili, a za nimi z wyciągniętą bronią galopowało stu rekrutów, pędząc co koń wyskoczy w kierunku Królewskiego Dworu. Zbliżywszy się, Elden ze zdumieniem dojrzał kilka tysięcy żołnierzy McCloudów szturmujących bramę, dobrze zorganizowaną armię wyraźnie wykorzystującą Dzień Pielgrzymki, by podstępem zdobyć Królewski Dwór. Przeciwnika było dziesięciokrotnie więcej.

JadД…cy na przedzie Conven uЕ›miechnД…Е‚ siД™.

– Właśnie takie szanse lubię! – wrzasnął, puszczając się do przodu z głośnym okrzykiem, wyprzedzając pozostałych, chcąc uderzyć jako pierwszy. Conven uniósł wysoko swój topór bojowy, a Elden patrzył z podziwem i troską, jak Conven z brawurą w pojedynkę przypuszcza atak na tyły armii McClouda.

McCloudowie nie zdążyli zareagować, a Conven już zamachiwał się toporem jak szaleniec i uśmiercał po dwóch naraz. Wpadłszy w gęstwę żołnierzy, rzucił się ze swego konia i powalił trzech wojowników, strącając ich z koni na ziemię.

Elden i pozostali gnali tuż za nim. Uderzyli w resztę McCloudów, którzy reagowali zbyt wolno, nie spodziewając się ataku na tyłach. Elden siekł mieczem z gniewem i zręcznością, dając legionistom przykład tego, jak powinno się walczyć, używając swej ogromnej siły, by kłaść trupem jednego po drugim.

Bitwa stała się zacięta, walczyli teraz wręcz. Ich niewielka siła zbrojna zmusiła McCloudów, by zwrócili się w przeciwnym kierunku i bronili się. Wszyscy legioniści włączyli się do bitwy, bez cienia strachu wpadając w jej środek i uderzając na McCloudów. Kątem oka Elden spostrzegł walczących chłopców i z dumą zauważył, że żaden z nich się nie zawahał. Wszyscy walczyli jak prawdziwi mężczyźni, choć przeciwnika było setki więcej. Żaden z nich nie zważał na to. McCloudowie padali na lewo i prawo, zaskoczeni.

Wkrótce szala zwycięstwa poczęła jednak przechylać się na drugą stronę, gdy trzon armii McCloudów przyszedł w sukurs oddziałom na tyłach i Legion zetknął się z zawodowymi żołnierzami. Niektórzy legioniści poczęli padać. Merek i Ario przyjęli ciosy mieczem, lecz utrzymali się na koniach, parując i strącając swych przeciwników. Wtem jednak dwóch żołnierzy zamachnęło się na nich kiścieniami i chłopcy spadli ze swych wierzchowców. Jadący u boku Mereka O’Connor wypuścił kilka strzał, kładąc żołnierzy dokoła nich, nim zdzielono go tarczą w bok i strącono z konia. Elden, otoczony ze wszystkich stron, nie mógł polegać już na elemencie zaskoczenia. Przyjął potężny cios młotem w żebra i cięcie mieczem w przedramię. Odwrócił się i zrzucił mężczyzn z koni – lecz wtem pojawiło się czterech kolejnych. Conven walczył desperacko na nogach, zamachując się toporem na prawo i lewo na konie i mężczyzn, którzy nacierali obok niego – aż w końcu przyjął cios młotem od tyłu i padł twarzą w błoto.

Zjawiły się kolejne dziesiątki żołnierzy McCloudów, którzy pozostawili bramę, by stawić im czoła. Elden widział coraz mniej swych ludzi i wiedział, że wkrótce wszystkich ich rozgromią. Lecz nie zważał na to. Królewski Dwór był atakowany i oddałby życie, by go bronić, by bronić tych mających zaciągnąć się do Legionu chłopców, u boku których walczył z tak wielką dumą. To czy byli chłopcami, czy mężczyznami, nie miało już znaczenia – przelewali krew wraz z nim i tego dnia, przeżyją czy nie, wszyscy byli braćmi.


*

Kendrick galopował w dół zbocza Góry Pielgrzymów, a za nim podążały tysiące Gwardzistów. Żaden z nich nie gnał nigdy szybciej. Pędzili co koń wyskoczy ku czarnemu dymowi widocznemu na widnokręgu. Kendrick ganił się w myślach, jadąc. Wyrzucał sobie, że nie obsadził bramy większą liczbą żołnierzy. Nie spodziewał się takiego ataku w dniu takim jak ten, a nade wszystko nie ze strony McCloudów, którzy – jak sądził – uspokoili się pod rządami Gwen. Wszyscy oni zapłacą za przypuszczenie szturmu na jego miasto, za to, że wykorzystali ten święty dzień.

Wokoło niego jego bracia w sile tysiąca, prowadzeni gniewem Gwardziści, gnali co tchu. Zrezygnowali ze swej świętej pielgrzymki, zdecydowani pokazać McCloudom, na co stać Srebrną Gwardię, i sprawić, by McCloudowie zapłacili raz na zawsze. Kendrick poprzysiągł, że gdy skończy, ani jeden z McCloudów nie pozostanie przy życiu. Ich strona Pogórza nigdy już nie powstanie.

Zbliżywszy się, Kendrick spojrzał przed siebie i spostrzegł, iż rekruci z Legionu walczą mężnie, dojrzał pośród nich Eldena, O’Connora i Convena. Wróg miał nad nimi znaczną przewagę liczebną, lecz żaden z nich nie cofnął się przed McCloudami. Jego serce wezbrało dumą. Widział jednak, że lada moment wszystkich ich rozgromią.

Kendrick krzyknął i jeszcze mocniej spiął konia, prowadząc swych ludzi. Przyspieszyli, raz jeszcze rzucając się do przodu. Kendrick wybrał długą włócznię i gdy znalazł się wystarczająco blisko, cisnął nią; jeden z generałów McCloudów odwrócił się w sam czas, by ujrzeć szybującą w powietrzu i przeszywającą jego pierś broń. Cios był wystarczająco silny, by przebić zbroję.

Z gardeЕ‚ tysiД™cy rycerzy za Kendrickiem dobyЕ‚ siД™ gЕ‚oЕ›ny krzyk: zjawiЕ‚a siД™ Srebrna Gwardia.

McCloudowie odwrГіcili siД™. Ujrzeli ich i w ich oczach po raz pierwszy odmalowaЕ‚ siД™ prawdziwy strach. TysiД…c rycerzy Srebrnej Gwardii w lЕ›niД…cych zbrojach jechaЕ‚o jak jeden, niby staczajД…ca siД™ z gГіry nawaЕ‚nica, z dobytymi mieczami. KaЕјdy z nich byЕ‚ wprawnym zabГіjcД…, a w ich oczach nie kryЕ‚a siД™ ani krztyna wahania. McCloudowie zwrГіcili siД™ w ich stronД™, lecz z trwogД….

GwardziЕ›ci spadli na nich, na swe miasto rodzinne. Kendrick, ktГіry przewodziЕ‚ szarЕјy, dobyЕ‚ swego topora i wЕ‚adaЕ‚ nim zrД™cznie, zadajД…c ciosy i strД…cajД…c kilku jeЕєdЕєcГіw z ich koni; drugД… rД™kД… dobyЕ‚ miecza i wpadajД…c w gД™stwД™ ЕјoЕ‚nierzy dЕєgnД…Е‚ kilku przeciwnikГіw we wszystkie odsЕ‚oniД™te miejsca w ich zbroi.

Gwardziści przedzierali się przez żołnierzy niby fala zniszczenia, i czynili to z wielką wprawą. Żaden z nich nie poczuł się swobodnie, póki nie został całkowicie otoczony w wirze bitwy. W takim miejscu Gwardzista czuł się jak w domu. Cięli i dźgali wszystkich McCloudów wokoło, którzy w porównaniu z nimi zdawali się być nowicjuszami. Krzyki rozlegały się coraz głośniejsze, gdy kładli McCloudów na wszystkie strony.

Żaden z nich nie był w stanie powstrzymać Gwardzistów, którzy byli zbyt szybcy, przebiegli, silni i zręczni i walczyli jak jeden, jak szkolono ich od dnia, w którym nauczyli się chodzić. Ich prędkość i umiejętności przerażały McCloudów, którzy przy tych wspaniale wyćwiczonych rycerzach zdawali się być zwykłymi żołnierzami. Elden, Conven, O’Connor i pozostali legioniści, ocaleni przez zbliżające się posiłki, podnieśli się i, choć ranieni, włączyli się do walki, wzmagając jeszcze rozpęd Gwardzistów.

Po kilku chwilach setki McCloudГіw leЕјaЕ‚y martwe, a tych, ktГіrzy pozostali przy Ејyciu, ogarnД™Е‚a wielka panika. Jeden po drugim zwracali siД™ w przeciwnym kierunku i uciekali. McCloudowie wylewali siД™ z bram miasta, usiЕ‚ujД…c uciec z KrГіlewskiego Dworu.

Kendrick był zdeterminowany nie pozwolić im na to. Ruszył ku bramom miasta, a jego ludzie za nim, i zagrodził drogę chcącym uciec. Utworzyło się coś na kształt leja i dopadali McCloudów, gdy docierali do przewężenia w bramie miasta – tej samej, na którą przypuścili szturm zaledwie kilka godzin wcześniej.

Kendrick siekЕ‚ dwoma mieczami, zabijajД…c ludzi na prawo i lewo i wiedziaЕ‚, Ејe niebawem kaЕјdy McCloud bД™dzie martwy, a KrГіlewski DwГіr znajdzie siД™ na powrГіt w ich rД™kach. RyzykujД…c Ејycie dla swej ziemi, czuЕ‚, Ејe Ејyje.




ROZDZIAЕЃ TRZECI


Luandzie drżały dłonie, gdy szła, stawiając krok za krokiem, długim przejściem nad Kanionem. Z każdym krokiem czuła, że jej życie zbliża się ku końcowi, czuła, że opuszcza jeden świat i wkracza w inny. Na ledwie kilka kroków przed przejściem na drugą stronę czuła, jak gdyby miały to być jej ostatnie kroki na ziemi.

Zaledwie kilka krokГіw od niej staЕ‚ Romulus, a za nim milion jego imperialnych ЕјoЕ‚nierzy. Wysoko nad jej gЕ‚owД…, ryczД…c przeraЕєliwie, lataЕ‚y tuziny smokГіw, najstraszniejszych stworГіw, na jakich kiedykolwiek spoczД™Е‚y oczy Luandy. UderzaЕ‚y skrzydЕ‚ami o niewidzialnД… Е›cianД™, o TarczД™. Luanda wiedziaЕ‚a, Ејe gdy postawi kolejnych kilka krokГіw, gdy opuЕ›ci KrД…g, Tarcza opadnie na dobre.

Spojrzała przed siebie, na los, który ją czekał, pewną śmierć, którą poniesie z rąk Romulusa i jego brutalnych ludzi. Tym razem było jej już jednak wszystko jedno. Wszystko, co kochała, zostało jej odebrane. Jej mąż, Bronson, mężczyzna, którego kochała nade wszystko na świecie, został zabity – i to wszystko z winy Gwendolyn. Gwendolyn była winna wszystkiemu. Teraz nadszedł wreszcie czas zemsty.

Luanda zatrzymaЕ‚a siД™ stopД™ od Romulusa. Utkwili w sobie wzajemnie spojrzenia, wpatrujД…c siД™ jedno w drugie przez niewidocznД… granicД™. Romulus byЕ‚ groteskowym czЕ‚owiekiem, muskularnym, dwukrotnie szerszym niЕј jakikolwiek mД™Ејczyzna. Jego barki byЕ‚y tak umiД™Е›nione, Ејe kark ginД…Е‚ poЕ›rГіd nich. MiaЕ‚ potД™ЕјnД… szczД™kД™, ogromne, rozbiegane czarne oczy, niby dwa kawaЕ‚ki marmuru, a jego gЕ‚owa byЕ‚a zbyt duЕјa w stosunku do reszty ciaЕ‚a. WpatrywaЕ‚ siД™ w niД… jak smok przypatrujД…cy siД™ swej zdobyczy i Luanda nie miaЕ‚a wД…tpliwoЕ›ci, Ејe rozniesie jД… na strzД™py.

Wpatrywali siД™ w siebie w peЕ‚nej napiД™cia ciszy, a na jego twarzy odmalowaЕ‚o siД™ zaskoczenie i wykwitЕ‚ okrutny uЕ›miech.

– Nie sądziłem, że jeszcze cię ujrzę – rzekł. Głos jego był głęboki, gardłowy, i poniósł się echem przez to okropne miejsce.

Luanda zamknęła oczy i usiłowała sprawić, by Romulus zniknął. By całe jej życie zniknęło.

Jednak gdy otworzyЕ‚a oczy, on nadal tam staЕ‚.

– Moja siostra mnie zdradziła – odparła cicho. – A teraz nastał czas, bym to ja zdradziła ją.

Luanda zamknД™Е‚a oczy i daЕ‚a ostatni krok, schodzД…c z mostu na drugД… stronД™ Kanionu.

Wtem za niД… rozlegЕ‚ siД™ Е›wist, kЕ‚Д™biД…ca siД™ mgЕ‚a wystrzeliЕ‚y w gГіrД™ z dna Kanionu, unoszД…c siД™ wielkД… falД…, i rГіwnie gwaЕ‚townie opadЕ‚a. RozlegЕ‚ siД™ dЕєwiД™k, jak gdyby pД™kajД…cej ziemi, i Luanda miaЕ‚a pewnoЕ›Д‡, Ејe Tarcza opadЕ‚a. Е»e teraz nic juЕј nie staЕ‚o pomiД™dzy armiД… Romulusa a KrД™giem. Е»e Tarcza zostaЕ‚a zniszczona na zawsze.

Romulus spojrzał na nią. Luanda stała dzielnie stopę dalej zwrócona ku niemu, nie drgnąwszy nawet, wpatrując się w niego wyzywająco. Odczuwała trwogę, lecz nie dała tego po sobie poznać. Nie chciała pozwolić, by czerpał z tej chwili satysfakcję. Chciała, by zabił ją, gdy patrzyła mu prosto w twarz. Przyniosłoby jej to jakąś pociechę. Pragnęła jedynie, by już to zrobił.

Miast tego Romulus uśmiechnął się tylko szerzej i wpatrywał wciąż w nią, a nie – jak się spodziewała – w most.

– Masz to, czego pragnąłeś – rzekła, zbita z pantałyku. – Tarcza opadła. Krąg jest twój. Nie zamierzasz mnie zabić?

PotrzД…snД…Е‚ gЕ‚owД….

– Nie jesteś taka, jak sądziłem – rzekł w końcu, oceniając ją. – Być może pozwolę ci żyć. Może nawet pojmę cię za żonę.

Luandzie zrobiЕ‚o siД™ niedobrze na tД™ myЕ›l; nie takiej reakcji pragnД™Е‚a.

Odchyliła się i splunęła mu w twarz z nadzieją, że to skłoni go, by ją zabić.

Romulus uniósł rękę i otarł twarz wierzchnią stroną dłoni, a Luanda skuliła się przed mającym nadejść uderzeniem, spodziewając się, że zdzieli ją jak wcześniej, roztrzaska jej szczękę – że zrobi cokolwiek, lecz nie będzie to przyjemne. Miast tego dał krok naprzód, schwycił ją za włosy z tyłu głowy, przyciągnął do siebie i pocałował mocno.

Poczuła jego wargi, groteskowe, spękane, umięśnione, przypominające węża, gdy przyciskał ją do siebie, coraz mocniej i mocniej, tak mocno, że ledwie była w stanie oddychać.

Wreszcie odsunął się – i zdzielił ją wierzchnią stroną dłoni, uderzając tak mocno, że aż zapiekła ją skóra.

– Skujcie ją łańcuchem i trzymajcie blisko mnie – rozkazał.

Ledwie skończył wypowiadać te słowa, a jego ludzie już podeszli i unieruchamiali jej ręce za plecami.

Romulus otworzyЕ‚ oczy z rozkoszД…, gdy wyszedЕ‚ przed swych ludzi i, przygotowujД…c siД™, postawiЕ‚ pierwszy krok na moЕ›cie.

Nie zatrzymaЕ‚a go Tarcza. StanД…Е‚ bezpiecznie na moЕ›cie.

Na twarzy Romulusa wykwitЕ‚ szeroki uЕ›miech, po czym mД™Ејczyzna ryknД…Е‚ Е›miechem, rozkЕ‚adajД…c szeroko ramiona i odrzucajД…c gЕ‚owД™ w tyЕ‚. ZaniГіsЕ‚ siД™ triumfalnym Е›miechem, ktГіry poniГіsЕ‚ siД™ przez Kanion.

– To moje – zagrzmiał. – To wszystko moje!

Jego gЕ‚os poniГіsЕ‚ siД™ echem, raz za razem.

– Mężowie! – dodał. – Do ataku!

Jego oddziaЕ‚y przemknД™Е‚y galopem obok niego, wyrzucajД…c z siebie gЕ‚oЕ›ny krzyk, ktГіremu wysoko w gГіrze zawtГіrowaЕ‚y dziesiД…tki smokГіw. UderzaЕ‚y skrzydЕ‚ami i leciaЕ‚y, szybujД…c ponad Kanionem. WdarЕ‚y siД™ w kЕ‚Д™by mgЕ‚y, a ich ryki poniosЕ‚y siД™ aЕј po nieboskЕ‚on i obwieЕ›ciЕ‚y Е›wiatu, Ејe KrД…g nigdy juЕј nie bД™dzie taki jak niegdyЕ›.




ROZDZIAЕЃ CZWARTY


Alistair leżała w ramionach Ereca na dziobie ogromnego okrętu, który kołysał się w górę i w dół. Obok niego przetaczały się ogromne fale oceaniczne. Alistair podniosła wzrok, oczarowana milionami czerwonych gwiazd zaściełających nocne niebo, błyszczących w oddali; ciepła bryza wpadała na statek, muskając ją i kołysząc do snu. Alistair była zadowolona. Gdy była z Erekiem czuła, że wszystko jest tak, jak być powinno; tutaj, w tej części świata, na rozległym oceanie zdawało jej się, że wszystkie troski świata zniknęły. Przeszkody bez końca stawały im na drodze, lecz teraz jej sny wreszcie się urzeczywistniały. Byli razem i nikt ani nic nie stało pomiędzy nimi. Wyruszyli już ku jego wyspie, jego ziemiom ojczystym, a gdy tam dotrą, poślubi go. Niczego na świecie nie pragnęła bardziej.

Erec przygarnął ją mocno do siebie, a ona przysunęła się i leżeli, wpatrując się we wszechświat, spowici delikatną oceaniczną mgiełką. Powieki poczęły jej ciążyć w tej cichej nocy pośrodku oceanu.

Wpatrując się w przestwór nieba, myślała o tym, jak wielki jest świat; myślała o swym bracie Thorgrinie, który wybrał się na wyprawę i zastanawiała się, gdzie dokładnie się teraz znajduje. Wiedziała, że wyruszył, by zobaczyć się z ich matką. Czy odnajdzie ją? Jaka ona jest? Czy rzeczywiście istnieje?

Po części Alistair pragnęła przyłączyć się do niego, także poznać ich matkę; po części tęskniła także za Kręgiem i pragnęła znaleźć się na powrót na znanej sobie ziemi. Górę w niej brało jednak podekscytowanie; była podekscytowana, że zacznie nowe życie z Erekiem w nowym miejscu, w nowym zakątku świata. Była podekscytowana, że pozna jego ludzi, przekona się, jak wygląda jego ojczyzna. Któż zamieszkuje Wyspy Południowe? zastanawiała się. Jacy są jego ludzie? Czy jego rodzina ją przyjmie? Czy ucieszy ich jej towarzystwo, czy poczują się przez nią zagrożeni? Czy z radością przyjmą wieść o ich zaślubinach? Czy też widzą na jej miejscu kogoś innego, kogoś spośród swoich?

Najbardziej jednak drД™czyЕ‚a jД… myЕ›l o tym, co o niej pomyЕ›lД…, gdy dowiedzД… siД™ o jej mocach? Gdy dowiedzД… siД™, Ејe jest druidem? Czy uznajД… jД… za dziwadЕ‚o, za obcД…, jak wszyscy inni?

– Opowiedz mi jeszcze o twych ziomkach – rzekła Alistair do Ereca.

SpojrzaЕ‚ na niД…, po czym zwrГіciЕ‚ wzrok na powrГіt ku niebu.

– A cóż chciałabyś wiedzieć?

– Opowiedz mi o swej rodzinie – powiedziała.

Erec zamyЕ›liЕ‚ siД™ na dЕ‚ugД… chwilД™. Wreszcie odezwaЕ‚ siД™:

– Ojciec mój jest wspaniałym człowiekiem. Jest królem naszego ludu odkąd był w moim wieku. Jego zbliżająca się śmierć odmieni naszą wyspę na zawsze.

– A reszta twej rodziny?

Erec wahaЕ‚ siД™ przez dЕ‚ugД… chwilД™. W koЕ„cu skinД…Е‚ gЕ‚owД….

– Mam siostrę… i brata – zawahał się. – Siostra moja i ja byliśmy sobie bardzo bliscy, gdyśmy dorastali. Lecz muszę cię przestrzec, iż łatwo można wzbudzić jej zazdrość. Nieufnie podchodzi do obcych i niechętnie wita nowe osoby w rodzie. A brat mój… – Erec zamilkł.

Alistair trД…ciЕ‚a go delikatnie.

– O co chodzi?

– Nie spotkasz nigdy świetniejszego wojownika. Lecz jest mym młodszym bratem i zawsze rywalizował ze mną. Ja zawsze widziałem w nim brata, a on we mnie rywala, kogoś, kto jest mu przeszkodą. Nie wiem dlaczego, lecz tak po prostu jest. Żałuję, że nie jesteśmy sobie bliżsi.

Alistair spojrzała na niego zaskoczona. Nie pojmowała, jak ktokolwiek mógł nie spoglądać na Ereca z miłością.

– Czy teraz nadal tak jest? – spytała.

Erec wzruszyЕ‚ ramionami.

– Nie widziałem ich odkąd byłem dzieckiem. Po raz pierwszy powracam do ojczyzny; przeszło niemal trzydzieści cykli słonecznych. Nie wiem, czego się spodziewać. Jestem teraz bardziej człowiekiem z Kręgu. A jednak jeśli mój ojciec umrze… Jestem najstarszy. Lud będzie oczekiwał, że obejmę tron.

Alistair milczała, rozmyślając, nie chcąc go ponaglać.

– Czy tak właśnie zamierzasz postąpić?

Erec wzruszyЕ‚ ramionami.

– Nie pragnę tego. Lecz jeśli taka jest wola mego ojca… Nie będę mógł odmówić.

Alistair przyjrzaЕ‚a siД™ mu uwaЕјnie.

– Darzysz go wielkim uczuciem.

Erec skinД…Е‚ gЕ‚owД…. Alistair widziaЕ‚a, jak jego oczy bЕ‚yszczД… w Е›wietle gwiazd.

– Modlę się jedynie, by nasz okręt przybił do brzegu, nim umrze.

Alistair zamyЕ›liЕ‚a siД™ nad jego sЕ‚owami.

– A twa matka? – zapytała. – Czy zapała do mnie sympatią?

Erec uЕ›miechnД…Е‚ siД™ szeroko.

– Jak do własnej córki – powiedział. – Gdyż ujrzy, jak bardzo cię kocham.

PocaЕ‚owali siД™ i Alistair oparЕ‚a siД™ na jego piersi. SpojrzaЕ‚a w niebo, wyciД…gnД™Е‚a dЕ‚oЕ„ i ujД™Е‚a rД™kД™ Ereca.

– Pamiętaj o jednym, moja pani. Kocham cię. Ciebie nade wszystkich. Jedynie to ma znaczenie. Moi ludzie wyprawią nam najwspanialsze zaślubiny, jakie widziały Wyspy Południowe; urządzą wszelakie zabawy. Wszyscy ukochają cię i przyjmą.

Alistair utkwiЕ‚a wzrok w gwiazdach, Е›ciskajД…c mocno rД™kД™ Ereca, i popadЕ‚a w zadumД™. Nie wД…tpiЕ‚a w uczucie, ktГіrym jД… darzyЕ‚, lecz zamyЕ›liЕ‚a siД™ nad jego ludem, ludem, ktГіry on sam ledwie znaЕ‚. Czy przyjmД… jД… tak, jak siД™ tego spodziewaЕ‚? Nie byЕ‚a tego wcale pewna.

Nagle Alistair usЕ‚yszaЕ‚a odgЕ‚os ciД™Ејkich krokГіw. ObejrzaЕ‚a siД™ i spostrzegЕ‚a, jak jeden z czЕ‚onkГіw zaЕ‚ogi podchodzi do relingu, unosi ponad gЕ‚owД… sporД… martwД… rybД™ i wyrzuca jД… za burtД™. W dole rozlegЕ‚ siД™ delikatny plusk, a wkrГіtce wiД™kszy, gdy inna ryba wyskoczyЕ‚a ponad powierzchniД™ i poЕјarЕ‚a pierwszД….

Wtem pod wodД… rozlegЕ‚ siД™ przeraЕєliwy dЕєwiД™k, niby jД™ki lub pЕ‚acz, ktГіremu towarzyszyЕ‚ kolejny dЕєwiД™k rozbryzgiwanej wody.

Alistair przeniosЕ‚a wzrok na marynarza, nieprzyjemnego mД™ЕјczyznД™, nieogolonego, w Е‚achmanach, ktГіry wychylaЕ‚ siД™ za krawД™dЕє, szczerzД…c siД™ jak prostak. BrakowaЕ‚o mu kilku zД™bГіw. ObrГіciЕ‚ siД™ i spojrzaЕ‚ wprost na niД…, a twarz jego byЕ‚a okrutna, groteskowa w Е›wietle gwiazd. Gdy patrzyЕ‚a na niego, Alistair ogarnД™Е‚o zЕ‚e przeczucie.

– Co wyrzuciłeś za burtę? – spytał Erec.

– Flaki ryby simki – odparł.

– Ale czemu?

– To trucizna – odrzekł, szczerząc się. – Która ryba to zje, zdycha od razu.

Alistair spojrzaЕ‚a na niego przeraЕјona.

– Ale dlaczego chcesz zabić ryby?

MД™Ејczyzna uЕ›miechnД…Е‚ siД™ szerzej.

– Lubię patrzeć, jak umierają. Lubię słuchać, jak piszczą i jak unoszą się na powierzchni brzuchami do góry. Raduje mnie to.

MД™Ејczyzna odwrГіciЕ‚ siД™ i ruszyЕ‚ powoli z powrotem w kierunku zaЕ‚ogi, a Alistair spoglД…daЕ‚a za nim. AЕј ciarki przeszЕ‚y jej po plecach.

– Co się stało? – spytał ją Erec.

Alistair odwróciła wzrok i potrząsnęła głową, próbując odegnać to uczucie. Ono jednak nie chciało zniknąć; było to okropne przeczucie, nie była pewna skąd się brało.

– Nic, panie – powiedziała.

Ułożyła się znów w jego ramionach, próbując wmówić sobie, że wszystko jest w porządku. W głębi serca wiedziała jednak, że wcale tak nie było.


*

Erec przebudziЕ‚ siД™ w nocy, czujД…c jak statek koЕ‚ysze siД™ powoli w gГіrД™ i w dГіЕ‚, i poznaЕ‚ natychmiast, Ејe coЕ› jest nie tak. PodpowiadaЕ‚ mu to wojownik wewnД…trz niego, czД…stka niego, ktГіra zawsze ostrzegaЕ‚a go na chwilД™ przed tym, nim staЕ‚o siД™ coЕ› zЕ‚ego. Zawsze miaЕ‚ ten zmysЕ‚, odkД…d byЕ‚ chЕ‚opcem.

Podniósł się raptownie, czujny, i rozejrzał wokoło. Odwrócił się i ujrzał, iż Alistair śpi spokojnie obok niego. Było wciąż ciemno, statek kołysał się na falach, lecz coś było nie tak. Rozejrzał się dokładnie dokoła, lecz nie spostrzegł nic, co mogłoby go zaniepokoić.

Zastanawiał się, jakie niebezpieczeństwo może czaić się tutaj, na tym odludziu? Czy był to tylko sen?

Zawierzając swemu instynktowi, Erec sięgnął w dół po miecz. Lecz nim zdążył chwycić za rękojeść, poczuł nagle, jak ciężka sieć oplata jego ciało, przykrywa go. Spleciona była z najcięższego sznura, z jakim kiedykolwiek się zetknął, niemal tak ciężkiego, że zdołałby zmiażdżyć człowieka. Opadła na niego cała, oplatając ciasno.

Nim zdołał zareagować, poczuł, jak unosi się do góry, pochwycony jak zwierz w sieć, która zacisnęła się wokół niego tak ciasno, że nie mógł się nawet poruszyć. Ramiona, ręce, nadgarstki i stopy miał ściśnięte, przyciągnięte razem. Unosił się coraz wyżej i wyżej, aż znalazł się dobre dwadzieścia stóp nad pokładem, wisząc jak zwierz schwytany w pułapkę.

Erecowi serce tЕ‚ukЕ‚o siД™ w piersi, gdy prГіbowaЕ‚ pojД…Д‡, co siД™ dzieje. SpojrzaЕ‚ w dГіЕ‚ i ujrzaЕ‚, Ејe Alistair budzi siД™.

– Alistair! – krzyknął Erec.

W dole Alistair rozglД…daЕ‚a siД™, szukajД…c go wszД™dzie, a gdy w koЕ„cu podniosЕ‚a wzrok i ujrzaЕ‚a go, serce jej zamarЕ‚o.

– Erecu! – krzyknęła zdezorientowana.

Erec ujrzaЕ‚, jak kilka tuzinГіw czЕ‚onkГіw zaЕ‚ogi z pochodniami zbliЕјa siД™ do niej. Na ich twarzach malowaЕ‚y siД™ groteskowe uЕ›miechy, a w oczach czaiЕ‚o siД™ zЕ‚o. Podchodzili coraz bliЕјej niej.

– Najwyższy czas, by się nią podzielił – odezwał się jeden z nich.

– Pokażę królewnie, jak wygląda życie z marynarzem! – rzekł inny.

RyknД™li Е›miechem.

– Wpierw ja – powiedział jeszcze inny.

– Dopiero po mnie – rzekł kolejny.

Erec szarpał się z całych sił, próbując się uwolnić, a marynarze zbliżali się coraz bardziej do Alistair. Lecz na nic się to nie zdało. Jego ramiona i ręce skrępowane były tak ciasno, że nie mógł nimi choćby poruszyć.

– ALISTAIR! – krzyknął rozpaczliwie.

Nie mógł jednak zrobić nic, tylko patrzeć, zawieszony w górze.

Trzech marynarzy przyskoczyЕ‚o nagle do Alistair od tyЕ‚u; Alistair krzyknД™Е‚a, gdy postawili jД… szarpniД™ciem na nogi, rozdarli koszulД™ i unieruchomili rД™ce za plecami. Trzymali jД… mocno, a kilku kolejnych marynarzy zbliЕјyЕ‚o siД™.

Erec rozejrzaЕ‚ siД™ po statku w poszukiwaniu kapitana; ujrzaЕ‚ go na gГіrnym pokЕ‚adzie, patrzД…cego w dГіЕ‚, przyglД…dajД…cego siД™ temu, co siД™ dziaЕ‚o.

– Kapitanie! – wrzasnął Erec. – To twój okręt! Zaradź temu!

Kapitan spojrzał na niego, po czym powoli zwrócił się ku nim plecami, jak gdyby nie chciał na to patrzeć.

Erec patrzyЕ‚ zrozpaczony, jak jeden z marynarzy wyciД…ga nГіЕј i przykЕ‚ada go do gardЕ‚a Alistair. Alistair krzyknД™Е‚a.

– NIE! – wrzasnął Erec.

Miał wrażenie, że widzi swój koszmar – a co gorsza, nie mógł zrobić nic, by go przerwać.




ROZDZIAЕЃ PIД„TY


Thorgrin staЕ‚ naprzeciw Andronicusa. Byli sami na polu bitewnym, wokoЕ‚o nich martwi ЕјoЕ‚nierze. Thor uniГіsЕ‚ miecz wysoko i opuЕ›ciЕ‚, mierzД…c w pierЕ› Andronicusa; wtem Andronicus rzuciЕ‚ swД… broЕ„, uЕ›miechnД…Е‚ siД™ szeroko i wyciД…gnД…Е‚ rД™ce, by go objД…Д‡.

Synu mГіj.

Thor próbował zatrzymać swój miecz, lecz było już za późno. Miecz przeciął przez jego ojca i gdy Andronicus został rozcięty na dwoje, Thor pogrążył się w rozpaczy.

Thor mrugnął i ujrzał, że idzie nieskończenie długą alejką, trzymając Gwen za rękę. Zdał sobie sprawę, że to ich orszak weselny. Szli w kierunku krwistoczerwonego słońca i gdy Thor rozejrzał się na obydwa boki, ujrzał, że wszystkie siedziska są puste. Odwrócił się i spojrzał na Gwen, a gdy ona zwróciła na niego spojrzenie, Thor przeraził się, gdyż jej skóra poczęła wysychać i Gwen stała się kościotrupem, a następnie rozpadła się w pył w jego dłoni. Osypała się w kupkę popiołu u jego stóp.

Thor stał przed zamkiem swej matki. Jakimś sposobem pokonał most i stał przed ogromnymi dwuskrzydłowymi wrotami, złotymi, błyszczącymi, trzykrotnie wyższymi niż on. Nie było na nich żadnej klamki, Thor uniósł więc ręce i uderzał w nie otwartymi dłońmi, aż poczęły broczyć krwią. Odgłos poniósł się po świecie. Nikt jednak nie otworzył.

Thor odrzuciЕ‚ gЕ‚owД™ w tyЕ‚.

– Matko! – krzyknął.

Thor osunД…Е‚ siД™ na kolana, a wtedy ziemia przemieniЕ‚a siД™ w bЕ‚oto i Thor zeЕ›lizgnД…Е‚ siД™ z klifu. SpadaЕ‚ i spadaЕ‚ setki stГіp, mЕ‚ГіcД…c rД™koma w powietrzu, ku wzburzonemu oceanowi. WyciД…gnД…Е‚ rД™ce ku gГіrze, ku niebu, patrzД…c, jak zamek matki znika mu z oczu, i wrzasnД…Е‚.

Thor otworzył oczy, pozbawiony tchu. Wiatr muskał mu twarz. Rozejrzał się dokoła, próbując dojrzeć, gdzie się znajduje. Spojrzał w dół i ujrzał przesuwający się pod nim w zawrotnym tempie ocean. Podniósł wzrok i spostrzegł, że kurczowo zaciska dłonie na czymś szorstkim, a gdy usłyszał głośne uderzenia skrzydeł, dotarło do niego, że trzymał się łusek Mycoples. Dłonie jego były zimne od nocnego powietrza, a twarz odrętwiała od podmuchów morskiego wiatru. Mycoples leciała szybko, raz po raz uderzała skrzydłami, i gdy Thor spojrzał przed siebie, zdał sobie sprawę z tego, że zasnął na jej grzbiecie. Wciąż lecieli, już od wielu dni, mknąc pod nocnym niebem, pod milionem migoczących czerwonych gwiazd.

Thor westchnął i otarł kark, który zroszony był potem. Poprzysiągł pozostać czujnym, lecz minęło już tak wiele dni ich wspólnej wyprawy, lotu, poszukiwań Krainy Druidów. Szczęśliwie Mycoples, znając go tak dobrze, wiedziała, że usnął i leciała równo, tak, by nie spadł. Lecieli razem już tak długo, że stali się jak jedno. Choć tęsknił za Kręgiem, Thor był zachwycony, że może przynajmniej być znów ze swą dawną przyjaciółką i wraz z nią przemierzać świat; widział, że i ona raduje się, iż z nim jest i pomrukuje z zadowolenia. Wiedział, że Mycoples nigdy nie pozwoli, by stało mu się coś złego – i on tak samo myślał o niej.

Thor spojrzaЕ‚ w dГіЕ‚ i przyjrzaЕ‚ siД™ uwaЕјnie spienionym, Е›wietliЕ›cie zielonym wodom morza; byЕ‚o to dziwne morze, egzotyczne, jakiego nigdy uprzednio nie widziaЕ‚, jedno z wielu, ktГіre minД™li podczas swych poszukiwaЕ„. Lecieli wciД…Еј w tym samym kierunku, coraz bardziej na pГіЕ‚noc, podД…ЕјajД…c za strzaЕ‚kД… medalionu, ktГіry znalazЕ‚ w swej rodzinnej wsi. Thor czuЕ‚, Ејe zbliЕјajД… siД™ do jego matki, do jej krainy, do Krainy DruidГіw. WyczuwaЕ‚ to.

Thor modliЕ‚ siД™, by strzaЕ‚ka dokЕ‚adnie wskazywaЕ‚a kierunek. W gЕ‚Д™bi duszy czuЕ‚, Ејe tak jest. KaЕјdД… czД…stkД… siebie wyczuwaЕ‚, Ејe prowadzi ich coraz bliЕјej jego matki, jego przeznaczenia.

Thor przetarЕ‚ oczy, zdecydowany, by juЕј nie zasnД…Д‡. SД…dziЕ‚, Ејe do tej pory odnajdД… juЕј KrainД™ DruidГіw; miaЕ‚ wraЕјenie, Ејe przebyli pГіЕ‚ Е›wiata. Przez chwilД™ zaniepokoiЕ‚ siД™: co jeЕ›li wszystko to byЕ‚o urojeniem? Co jeЕ›li jego matka nie istnieje? Co jeЕ›li Kraina DruidГіw nie istnieje? Co jeЕ›li nie jest mu przeznaczone kiedykolwiek jД… odnaleЕєД‡?

Próbował odegnać te myśli z głowy. Popędził Mycoples.

Szybciej, pomyЕ›laЕ‚ Thor.

Mycoples zamruczała i uderzyła skrzydłami mocniej. Opuściła łeb i zanurkowali w mgłę, zmierzając ku jakiemuś punktowi na widnokręgu, który – o czym Thor wiedział – mógł nawet wcale nie istnieć.


*

DzieЕ„ wstaЕ‚, jakiego Thor jeszcze nie widziaЕ‚. Niebo zalane byЕ‚o promieniami nie dwu, a trzech sЕ‚oЕ„c, ktГіre wschodziЕ‚y rГіwnoczeЕ›nie w rГіЕјnych miejscach na widnokrД™gu, jedno czerwone, jedno zielone, jedno fioletowe. Lecieli tuЕј nad chmurami, ktГіre rozpoЕ›cieraЕ‚y siД™ pod nimi, niby kobierzec barw, tak blisko, Ејe Thor mГіgЕ‚ ich dotknД…Д‡. Thor rozkoszowaЕ‚ siД™ najpiД™kniejszym wschodem sЕ‚oЕ„ca, jaki kiedykolwiek widziaЕ‚. RГіЕјne barwy sЕ‚oЕ„c przedzieraЕ‚y siД™ przez chmury, a ich promienie przeЕ›wiecaЕ‚y to pod nim, to nad nim. CzuЕ‚, jak gdyby Е›wiat dopiero siД™ rodziЕ‚.

Thor pokierował Mycoples w dół i wpadłszy w obłok poczuł wilgoć; w jednej chwili wszystko wokoło skąpane było w różnorakich barwach, a następnie nie widział nic. Gdy wypadli z chmur, Thor spodziewał się ujrzeć kolejny ocean, kolejny bezkresny przestwór nicości.

Jednak tym razem byЕ‚o tam coЕ› innego.

Serce Thora przyspieszyło, gdy spostrzegł pod nimi to, co zawsze pragnął ujrzeć, widok, który pojawiał się w jego snach. Tam, w oddali, jego oczom ukazał się ląd. Była to spowita mgłą wyspa pośrodku niezwykłego oceanu, rozległego i głębokiego. Jego medalion zadrżał i opuściwszy wzrok Thor ujrzał, że strzałka błyska i wskazuje prosto w dół. Lecz teraz nie musiał już nawet na nią patrzeć, by to wiedzieć. Czuł to każdą cząstką siebie. Była tam. Jego matka. Magiczna Kraina Druidów istniała, a on do niej dotarł.

W dГіЕ‚, przyjaciГіЕ‚ko, pomyЕ›laЕ‚ Thor.

Mycoples obniżyła lot i gdy zbliżyli się, wyspę widać było lepiej. Thor ujrzał niekończące się kwietne pola, zdumiewająco podobne do tych, które widział w Królewskim Dworze. Nie pojmował tego. Wyspa zdała mu się tak znajoma, niemal tak, jak gdyby powrócił do domu. Spodziewał się, że kraina ta będzie bardziej egzotyczna. Dziwne zdało mu się, jak nieprawdopodobnie znajoma była. Jak to możliwe?

WyspД™ otaczaЕ‚a rozlegЕ‚a plaЕјa o poЕ‚yskujД…cym czerwonym piasku, o ktГіrД… rozbijaЕ‚y siД™ fale. Gdy siД™ zbliЕјyli, Thor ujrzaЕ‚ coЕ›, co go zaskoczyЕ‚o: zdawaЕ‚o siД™, Ејe w gЕ‚Д…b wyspy prowadzi wejЕ›cie, dwie masywne kolumny wznoszД…ce siД™ ku nieboskЕ‚onowi, najwyЕјsze kolumny, jakie kiedykolwiek widziaЕ‚, znikajД…ce w chmurach. Mur, wysoki moЕјe na dwadzieЕ›cia stГіp, otaczaЕ‚ caЕ‚Д… wyspД™ i zdawaЕ‚o siД™, Ејe wejЕ›Д‡ tam moЕјna tylko na nogach.

Siedząc na grzbiecie Mycoples Thor pomyślał, że nie musi przechodzić pomiędzy kolumnami. Zamierzał przelecieć nad ścianą i wylądować na wyspie gdziekolwiek mu się spodoba. Nie przybył wszak pieszo.

Thor pokierowaЕ‚ Mycoples, by przeleciaЕ‚a nad murem, lecz gdy smoczyca zbliЕјyЕ‚a siД™ do niego, nagle zaskoczyЕ‚a Thora. ZaskrzeczaЕ‚a i raptownie cofnД™Е‚a siД™, unoszД…c szpony w powietrzu, aЕј przechyliЕ‚a siД™ niemal pionowo. ZatrzymaЕ‚a siД™ nagle, jak gdyby uderzyЕ‚a w niewidocznД… tarczД™, a Thor trzymaЕ‚ siД™ z caЕ‚ych siЕ‚. PoleciЕ‚ jej, by leciaЕ‚a dalej, lecz ona nie poruszyЕ‚a siД™ ani trochД™.

Wtedy Thor pojął: wyspę otaczała jakiegoś rodzaju energetyczna tarcza, tak potężna, że nawet Mycoples nie mogła się przez nią przedrzeć. Nie można było przelecieć nad murem; trzeba było minąć kolumny pieszo.

Thor pokierował Mycoples i zanurkowali na czerwony brzeg. Wylądowali przed kolumnami i Thor próbował pokierować Mycoples, by przeleciała pomiędzy nimi, przez szeroką bramę, by wkroczyła razem z nim do Krainy Druidów.

Lecz Mycoples znГіw cofnД™Е‚a siД™, unoszД…c szpony.

Nie mogД™ tam wejЕ›Д‡.

Thor poczuЕ‚, jak myЕ›li Mycoples przepЕ‚ywajД… przez niego. SpojrzaЕ‚ na niД…, ujrzaЕ‚ jak zamyka swe ogromne, bЕ‚yszczД…ce Е›lepia, mrugajД…c, i pojД…Е‚.

Mówiła mu, że będzie musiał wkroczyć do Krainy Druidów w pojedynkę.

Thor zszedЕ‚ z jej grzbietu na czerwony piasek i stanД…Е‚ nad kolumnami, przyglД…dajД…c siД™ im.

– Nie mogę cię tu pozostawić, przyjaciółko – powiedział Thor. – Jest tu zbyt niebezpiecznie. Jeśli muszę iść sam, niech tak będzie. Powróć do domu i skryj się tam bezpiecznie. Zaczekaj tam na mnie.

Mycoples pokrД™ciЕ‚a Е‚bem i opuЕ›ciЕ‚a go na ziemiД™. PoЕ‚oЕјyЕ‚a siД™ z rezygnacjД….

Będę czekać na ciebie po kres świata.

Thor widział, że zdecydowana była pozostać. Wiedział, że jest uparta, że nie odleci.

Thor pochyliЕ‚ siД™, pogЕ‚adziЕ‚ Е‚uski na jej dЕ‚ugim nosie, nachyliЕ‚ siД™ i pocaЕ‚owaЕ‚ jД…. Smoczyca zamruczaЕ‚a, uniosЕ‚a Е‚eb i wsparЕ‚a go na jego piersi.

– Wrócę po ciebie, moja przyjaciółko – powiedział Thor.

Thor odwrГіciЕ‚ siД™ w stronД™ kolumn ze szczerego zЕ‚ota, bЕ‚yszczД…cych w sЕ‚oЕ„cu i niemal go oЕ›lepiajД…cych, i daЕ‚ pierwszy krok. MijajД…c tД™ bramД™ i wkraczajД…c wreszcie do Krainy DruidГіw, czuЕ‚ jak jeszcze nigdy wczeЕ›niej, Ејe Ејyje.




ROZDZIAЕЃ SZГ“STY


Gwendolyn jechała z tyłu powozu toczącego się po wiejskiej drodze, przewodząc wyprawie ludzi, która zmierzała powoli krętą drogą na zachód, oddalając się od Królewskiego Dworu. Gwendolyn była zadowolona, że jak dotąd wyprowadzenie ludzi przebiegało spokojnie i że pokonali już taką część drogi. Nie podobało jej się to, że musiała zostawić swe miasto, lecz była przynajmniej pewna, że znaleźli się już wystarczająco daleko, by jej lud był bezpieczny. Zbliżyli się już znacznie ku swemu celowi: zamierzali przekroczyć Zachodnie Przejście Kanionu, wsiąść na okręty czekające na Tartuwianie i przekroczyć wielki ocean ku Wyspom Górnym. Wiedziała, że to jedyny sposób, by zapewnić swemu ludowi bezpieczeństwo.

Tysiące ziomków Gwen maszerowały obok niej, tysiące innych toczyły się na swych wozach. W uszach Gwen pobrzmiewał odgłos końskich kopyt, miarowy stukot wozów, głosy ludzi. Poczuła, że z wolna zatapia się w jednostajnym rytmie drogi, przyciskając Guwayne’a do piersi i kołysząc go. Obok niej siedzieli Steffen i Illepra, którzy towarzyszyli jej całą drogę.

Gwendolyn spojrzała na biegnącą przed nimi drogę i próbowała wyobrazić sobie, że jest w jakimkolwiek innym miejscu, tylko nie tu. Pracowała tak ciężko, by odbudować to królestwo, a teraz uciekała z niego. Wcielała w życie swój plan wyprowadzenia ludzi przez najazd McCloudów – lecz co istotniejsze, przez wszystkie pradawne przepowiednie, napomknięcia Argona, jej własne sny i przeczucie, że nieuchronnie zbliża się ku nim ich przeznaczenie. Lecz co – zastanawiała się – jeśli nie ma racji? Co jeśli to wszystko tylko sen, nocne zmartwienia? Co jeśli w Kręgu wszystko będzie w porządku? Co jeśli zareagowała zbyt raptownie, niepotrzebnie wyprowadziła ludzi? Mogła wszak poprowadzić swój lud do innego miasta w Kręgu, choćby do Silesii. Nie musiała przeprawiać ich na drugą stronę oceanu.

PrzewidywaЕ‚a jednakЕјe, Ејe KrД…g zostanie doszczД™tnie zniszczony. SД…dzД…c po wszystkim, co przeczytaЕ‚a, usЕ‚yszaЕ‚a i przeczuwaЕ‚a, zniszczenie byЕ‚o rychЕ‚e. PrzekonywaЕ‚a samД… siebie, Ејe wyprowadzenie ludzi byЕ‚o koniecznoЕ›ciД….

WpatrujД…c siД™ w horyzont, Gwen zapragnД™Е‚a, by Thor byЕ‚ tutaj, przy niej. PodniosЕ‚a wzrok i spojrzaЕ‚a w nieboskЕ‚on, zastanawiajД…c siД™, gdzie teЕј on teraz jest. Czy odnalazЕ‚ KrainД™ DruidГіw? Czy odnalazЕ‚ swД… matkД™? Czy powrГіci do niej?

I czy kiedykolwiek odbД™dД… siД™ ich zaЕ›lubiny?

Gwen spojrzała w dół, w oczy Guwayne’a, i ujrzała spoglądającego na nią Thora, jego szare oczy. Przygarnęła syna mocniej do piersi. Starała się nie myśleć o ofierze, na którą musiała przystać w Nibyświecie. Czy to wszystko się spełni? Czy los będzie tak okrutny?

– Pani?

Gwen drgnęła na dźwięk tego głosu; odwróciła się i ujrzała Steffena, zwróconego w bok w powozie, wskazującego na niebo. Spostrzegła, że wokoło jej ludzie zatrzymywali się i nagle poczuła, jak jej powóz także raptownie staje. Nie rozumiała, dlaczego stangret miałby zatrzymać się bez jej rozkazu.

Gwen powiodła wzrokiem za palcem Steffena i tam, na widnokręgu, ku swemu zaskoczeniu ujrzała trzy płonące strzały wystrzelone prosto w górę. Wzniosły się i opadły łukiem, lecąc ku ziemi niby spadające gwiazdy. Była w szoku. Trzy płonące strzały mogły oznaczać tylko jedno: był to znak MacGilów. Szpony sokoła, używane, by zasygnalizować zwycięstwo. Był to znak używany przez jej ojca, a przed nim przez jego ojca, znak przeznaczony jedynie dla MacGilów. Nie można było się omylić: oznaczało to, że MacGilowie zwyciężyli. Odzyskali Królewski Dwór.

Lecz jak to możliwe? – zastanawiała się. Kiedy opuszczali miasto, nie było najmniejszej nawet nadziei na zwycięstwo ani na przetrwanie. Jej miasto zostało zdobyte przez McCloudów i nie pozostał tam nikt, by go bronić.

Gwen zauważyła, że w oddali, na widnokręgu, wznosi się chorągiew, coraz wyżej i wyżej. Zmrużyła oczy i teraz także nie było mowy o omyłce: była to chorągiew MacGilów. Mogło to oznaczać jedynie, że Królewski Dwór znalazł się na powrót w ich rękach.

Z jednej strony Gwen rozpierała radość i pragnęła natychmiast zawrócić. Z drugiej jednakże, patrząc na drogę, którą jechali, pomyślała o przepowiedniach Argona, o zwojach, które przeczytała, o swych własnych przeczuciach. W głębi duszy nadal uważała, że jej lud musi zostać wyprowadzony. Być może i MacGilowie odzyskali Królewski Dwór; lecz to nie oznaczało, że Krąg jest bezpieczny. Gwendolyn wciąż była pewna, że zbliża się coś znacznie gorszego i że musi wydostać stąd swych ludzi i poprowadzić w bezpieczne miejsce.

– Zdaje się, że odnieśliśmy zwycięstwo – powiedział Steffen.

– Mamy powody do radości! – zawołał Aberthol, zbliżając się do jej powozu.

– Królewski Dwór znów jest nasz! – wrzasnął jakiś chłop z tłumu.

WЕ›rГіd jej ludzi rozlegЕ‚y siД™ gЕ‚oЕ›ne krzyki radoЕ›ci.

– Trzeba natychmiast zawrócić! – zawołał inny.

RozlegЕ‚y siД™ kolejne radosne okrzyki. Gwen pokrД™ciЕ‚a jednak stanowczo gЕ‚owД…. WstaЕ‚a i zwrГіciЕ‚a siД™ do swych ludzi. Spojrzenia wszystkich skierowaЕ‚y siД™ na niД….

– Nie zawrócimy! – zagrzmiała do nich. – Nie zatrzymamy się. Wiem, że na Krąg czyha wielkie niebezpieczeństwo. Muszę doprowadzić was w bezpieczne miejsce, póki czas, póki wciąż mamy na to szansę.

WЕ›rГіd jej ludzi rozlegЕ‚ siД™ jД™k niezadowolenia i kilku wieЕ›niakГіw wyszЕ‚o naprzГіd, wskazujД…c na horyzont.

– Nie wiem, co wy na to – ryknął jeden z nich. – Ale moim domem jest Królewski Dwór! Jest tam wszystko, co znam i kocham! Nie przebędę morza do jakiejś obcej wyspy, gdy nasze miasto jest całe i w rękach MacGilów! Zawracam do Królewskiego Dworu!

RozlegЕ‚ siД™ gЕ‚oЕ›ny wiwat i gdy mД™Ејczyzna ruszyЕ‚ z powrotem, setki ludzi poszЕ‚y w jego Е›lady, zawracajД…c swe wozy i kierujД…c siД™ na powrГіt ku KrГіlewskiemu Dworowi.

– Pani, czy mam ich zatrzymać? – zapytał Steffen, spanikowany, jak zawsze lojalny.

– Słyszysz głos ludu, pani – rzekł Aberthol, podchodząc do niej. – Sprzeciwienie się im byłoby niemądre. Nadto, nie możesz tego uczynić. To ich dom. Nie znają nic poza nim. Nie walcz ze swym ludem. Nie wyprowadzaj ich bez dobrego powodu.

– Ależ ja mam dobry powód – powiedziała Gwen. – Wiem, że nadciąga coś, co nas zniszczy.

Aberthol pokrД™ciЕ‚ gЕ‚owД….

– Oni jednak o tym nie wiedzą – odparł. – Nie wątpię w twe słowa, pani. Lecz królowe planują naprzód, a tłum polega na instynkcie. Królowa jest potężna jedynie na tyle, na ile pozwala jej tłum.

Gwen staЕ‚a, ogarniД™ta frustracjД…, patrzД…c, jak jej lud sprzeciwia siД™ rozkazowi, ruszajД…c z powrotem do KrГіlewskiego Dworu. Po raz pierwszy otwarcie siД™ zbuntowali, otwarcie siД™ jej przeciwstawili. Nie podobaЕ‚o jej siД™ to uczucie. Czy byЕ‚o to zwiastun nadchodzД…cych wydarzeЕ„? Czy jej dni jako krГіlowej byЕ‚y policzone?

– Pani, czy rozkazać żołnierzom ich zatrzymać? – zapytał Steffen.

Miała wrażenie, że on jeden pozostał lojalny względem niej. W głębi duszy pragnęła odpowiedzieć twierdząco.

Lecz gdy patrzyЕ‚a, jak odchodzД…, wiedziaЕ‚a, Ејe byЕ‚oby to daremne.

– Nie – rzekła cicho łamiącym się głosem, czując, jak gdyby jej dziecko właśnie się od niej odwróciło. Największy ból sprawiło jej to, że wiedziała, iż ich czyny doprowadzą jedynie do ich krzywdy, a ona nie mogła temu w żaden sposób zaradzić. – Nie mogę uchronić ich przed tym, co kryje dla nich przeznaczenie.


*

Gwendolyn, przygnębiona, podążała za swym ludem na powrót do Królewskiego Dworu. Wjechała przez tylne bramy miasta i już tam słyszała odległe okrzyki radości dobiegające z drugiej strony. Jej ludzie nie posiadali się z radości, tańczyli i wiwatowali, i wyrzucali w górę nakrycia głowy, napływając przez bramy, powracając na dziedzińce miasta, które znali i kochali, miasta, które było ich domem. Każdy przepychał się, by powinszować Legionowi, Kendrickowi i zwycięskim Gwardzistom.

Gwendolyn jechała jednak, czując ucisk w dołku, miotana sprzecznymi uczuciami. Z jednej strony – co zrozumiałe – radowała się, że jest tu z powrotem, że zwyciężyli McCloudów, że Kendrick i pozostali byli bezpieczni. Była dumna, gdy ujrzała ciała McCloudów porozrzucane wszędzie wokoło, i ogromnie się ucieszyła, ujrzawszy, że jej bratu Godfreyowi udało się przeżyć i siedzi teraz na uboczu, wsparłszy głowę, na której widniała rana, na dłoniach.

Zarazem jednak Gwendolyn nie potrafiła wyzbyć się głębokiego przeświadczenia, że coś jest nie tak, pewności, że czyha na nich wszystkich jakieś inne nieszczęście i że najlepiej dla jej ludu byłoby, gdyby wyprowadziła ich, nim będzie za późno.

Jej ludem zawładnęła jednak radość ze zwycięstwa. Nie zamierzali usłuchać głosu rozsądku i Gwen wjeżdżała wraz z tysiącami swych poddanych do rozległego miasta, które tak dobrze znała. Gdy znaleźli się w środku, Gwen z ulgą spostrzegła, że McCloudowie zostali zabici szybko, nim zdołali wyrządzić poważne szkody w starannie odbudowanym mieście.

– Gwendolyn!

Obróciwszy się, Gwendolyn ujrzała Kendricka. Zsiadł ze swego rumaka, pospieszył ku niej i objął ją. Odwzajemniła uścisk, podawszy Guwayne’a stojącej obok Illeprze. Zbroja Kendricka była twarda i zimna.

– Bracie mój – powiedziała, patrząc na niego. Jego oczy błyszczały zwycięsko. – Przynosisz nam chlubę. Nie tylko utrzymałeś nasze miasto, uczyniłeś znacznie więcej – rozgromiłeś najeźdźców. Ty i twoja Gwardia. Jesteś ucieleśnieniem naszego kodeksu honoru. Ojciec byłby dumny.

Kendrick skЕ‚oniЕ‚ siД™ z szerokim uЕ›miechem na twarzy.

– Dziękuję ci za te słowa, siostro. Nie mogłem pozwolić, by twe miasto, nasze miasto, miasto ojca, zostało zniszczone przez tych barbarzyńców. Nie walczyłem w pojedynkę; powinnaś wiedzieć, że to nasz brat Godfrey stawił pierwszy opór. On, wraz z garstką innych, także Legionem – oni wszyscy pomogli zatrzymać najeźdźców.

Gwen odwrГіciЕ‚a siД™ i ujrzaЕ‚a zbliЕјajД…cego siД™ do nich z peЕ‚nym udrД™ki uЕ›miechem na twarzy Godfreya. PrzykЕ‚adaЕ‚ dЕ‚oЕ„ do boku gЕ‚owy, ktГіry pokryty byЕ‚ zakrzepЕ‚Д… krwiД….

– Dziś stałeś się mężczyzną, bracie mój – rzekła do niego z powagą, kładąc rękę na jego ramieniu. – Przyniosłeś chlubę naszemu ojcu.

Godfrey uЕ›miechnД…Е‚ siД™ z zakЕ‚opotaniem.

– Pragnąłem jedynie cię ostrzec – powiedział.

Gwen uЕ›miechnД™Е‚a siД™.

– Uczyniłeś o wiele więcej.

Zbliżyli się do nich Elden, O’Connor, Conven i tuziny legionistów.

– Pani – odezwał się Elden. – Nasi ludzie walczyli dzisiaj mężnie. Ze smutkiem muszę jednak przyznać, że straciliśmy wielu spośród nich.

Gwen spojrzała ponad jego ramieniem i ujrzała zwłoki zaściełające Królewski Dwór. Były wśród nich tysiące McCloudów – lecz także tuziny rekrutów z Legionu. Zginęła nawet garstka Gwardzistów. Przywołało to bolesne wspomnienia czasu, gdy po raz ostatni jej miasto zostało najechane. Gwen trudno było na to patrzeć.

OdwrГіciЕ‚a siД™ i ujrzaЕ‚a tuzin McCloudГіw pojmanych, wciД…Еј Ејywych, z opuszczonymi gЕ‚owami i rД™koma skrД™powanymi za plecami.

– Co to za jedni? – spytała.

– Generałowie McCloudów – odrzekł Kendrick. – Pozostawiliśmy ich przy życiu. Jedynie oni przeżyli z całej armii. Co rozkażesz z nimi uczynić?

Gwendolyn zlustrowaЕ‚a ich uwaЕјnie, patrzД…c im w oczy. Е»aden nie odwrГіciЕ‚ dumnego, wyzywajД…cego spojrzenia. Ich gД™by byЕ‚y prymitywne, typowe dla McCloudГіw. Skrucha byЕ‚a im obca.

Gwen westchnęła. Niegdyś sądziła, że pokój jest w stanie rozwiązać wszystkie problemy, że jeśli tylko będzie wystarczająco dobra i łaskawa dla swych sąsiadów, jeśli okaże im wystarczająco dużo życzliwości, odpłacą jej i jej ludowi dobrocią.

Im dłużej jednak władała królestwem, tym wyraźniej dostrzegała, że inni poczytywali okresy pokoju za oznakę słabości, za coś, co należy wykorzystać. Cały jej wysiłek, by utrzymać pokój zaowocował tym: niespodziewanym atakiem. I to w Dzień Pielgrzymki, najświętszy dzień roku.

Gwendolyn czuła, że hartuje się w środku. Nie była już tak naiwna, nie pokładała takiej wiary w ludziach, jak niegdyś. Poczynała wierzyć coraz bardziej tylko w jedno: żelazne rządy.

Gdy Kendrick i pozostali spojrzeli na niД…, Gwendolyn rzekЕ‚a gЕ‚oЕ›no:

– Zabijcie ich – powiedziała.

Otworzyli oczy szeroko z zaskoczenia. MalowaЕ‚ siД™ w nich szacunek. NajwyraЕєniej nie spodziewali siД™ tego po swej wЕ‚adczyni, ktГіra dД…ЕјyЕ‚a zawsze do utrzymania pokoju.

– Nie przesłyszałem się, pani? – spytał Kendrick zdumionym głosem.

Gwendolyn skinД™Е‚a gЕ‚owД….

– Nie – odparła. – Gdy skończycie, zbierzcie ich ciała i wyrzućcie je poza mury miasta.

Gwendolyn odwrГіciЕ‚a siД™ i ruszyЕ‚a przez dziedziniec KrГіlewskiego Dworu, a wtedy usЕ‚yszaЕ‚a za sobД… krzyki McCloudГіw. WzdrygnД™Е‚a siД™ wbrew sobie.

Gwen szЕ‚a przez miasto, ktГіrego ulice zapeЕ‚nione byЕ‚y trupami, lecz zarazem peЕ‚ne radosnych okrzykГіw, muzyki i tanГіw. TysiД…ce ludzi tЕ‚oczyЕ‚y siД™ do swych domostw, powracajД…c do miasta, jak gdyby nie zdarzyЕ‚o siД™ nic zЕ‚ego. Gdy Gwen im siД™ przyglД…daЕ‚a, w jej sercu wezbraЕ‚a trwoga.

– Miasto jest znów nasze – powiedział Kendrick, zbliżając się do niej.

Gwendolyn pokrД™ciЕ‚a gЕ‚owД….

– Nie na długo.

ObrzuciЕ‚ jД… zaskoczonym spojrzeniem.

– Co masz na myśli?

ZatrzymaЕ‚a siД™ i zwrГіciЕ‚a ku niemu.

– Widziałam przepowiednie – rzekła. – Pradawne pisma. Mówiłam z Argonem. Miałam sen. Czeka nas atak. Powrót tutaj był błędem. Musimy natychmiast wyprowadzić wszystkich.

Kendrick spojrzaЕ‚ na niД… z pobladЕ‚Д… nagle twarzД…, a Gwen westchnД™Е‚a, lustrujД…c wzrokiem swГіj lud.

– Lud mój nie zamierza jednak usłuchać.

Kendrick pokrД™ciЕ‚ gЕ‚owД….

– A co jeśli nie masz racji? – rzekł. – Co jeśli dopatrujesz się zbyt wiele w przepowiedniach? Mamy najświetniej walczącą armię na świecie. Nic nie dosięgnie naszych bram. McCloudowie nie żyją i nie mamy już żadnych wrogów w Kręgu. Tarcza jest w górze, jest mocna. Nadto mamy Ralibara, gdziekolwiek się podziewa. Nie masz się czego lękać. Nie mamy się czego lękać.

Gwendolyn potrzД…snД™Е‚a gЕ‚owД….

– To właśnie w takich chwilach należy się lękać najbardziej – odrzekła.

Kendrick westchnД…Е‚.

– Pani, taki atak się nie powtórzy – powiedział. – Zaskoczyli nas w Dzień Pielgrzymki. Nigdy już nie pozostawimy Królewskiego Dworu niechronionego. To miasto jest fortecą. Przetrwało tysiące lat. Nie ma już nikogo, kto mógłby nas zwyciężyć.

– Mylisz się – powiedziała.

– Cóż, nawet jeśli w istocie tak jest, widzisz, że lud nie zamierza stąd odejść. Siostro – rzekł Kendrick cicho, błagalnie. – Kocham cię. Lecz teraz mówię z tobą jako dowódca. Jako dowódca Srebrnej Gwardii. Jeśli spróbujesz wyprowadzić ludzi, zmusić ich, by robili to, czego nie chcą, grozi ci ich bunt. Oni nie dostrzegają niebezpieczeństwa, które widzisz ty. I, prawdę powiedziawszy, ja sam także go nie widzę.

Gwendolyn spojrzaЕ‚a na swych ludzi i wiedziaЕ‚a, Ејe Kendrick ma racjД™. Nie usЕ‚uchajД… jej. Nawet jej wЕ‚asny brat jej nie wierzyЕ‚.

I zЕ‚amaЕ‚o jej to serce.


*

Gwendolyn stała sama przy balustradzie na dachu swego zamku, trzymając mocno Guwayne’a i obserwując chylące się ku zachodowi dwa słońca, zawieszone nisko na niebie. Z dołu dobiegały stłumione okrzyki jej ludzi przygotowujących się do hucznej zabawy tej nocy. Przed sobą miała to wznoszące się, to opadające ziemie rozpościerające się wokoło Królewskiego Dworu, królestwo w jego świetności. Wszędzie roiły się plony lata, bezkresne pola zieleni, sady, ziemie bujnie porosłe dobrodziejstwem natury. Ziemia sprawiała wrażenie radej, odżyła po tak wielkiej tragedii, i Gwen patrzyła na świat żyjący w zgodzie ze sobą.

Gwendolyn zmarszczyła brwi, zastanawiając się, jakim sposobem jakiegokolwiek rodzaju mrok może dosięgnąć tych ziemi. Może mrok, który uroiła sobie, nadszedł już w postaci McCloudów. Może już go uniknęli dzięki Kendrickowi i reszcie. Być może Kendrick miał rację. Może stała się zbyt ostrożna odkąd została królową, być może była świadkiem zbyt wielkich tragedii. Może, jak rzekł Kendrick, dopatrywała się czegoś, czego nie ma.

Wszak wyprowadzenie jej poddanych z domostw, przeprowadzenie ich przez Kanion, na okręty, ku Wyspom Górnym, na których nie wiadomo czego mogli się spodziewać, było drastycznym posunięciem, posunięciem odpowiednim na czas wielkiej katastrofy. Co jeśli to zrobi, a żadna tragedia nie spadnie na Krąg? Pamiętana będzie jako królowa, która poddała się panice, gdy żadne niebezpieczeństwo nawet się jeszcze nie ukazało.

Gwendolyn westchnęła, przygarniając Guwayne’a, który wiercił się na jej rękach, i zastanawiała się, czy traci rozum. Podniosła wzrok i rozejrzała się po nieboskłonie za jakimkolwiek śladem Thorgrina, modląc się, by go ujrzeć. Miała przynajmniej nadzieję, że spostrzeże jakiś ślad Ralibara, gdziekolwiek teraz był. Lecz on także nie powrócił.

Gwen wpatrywała się w puste niebo, raz jeszcze zawiedziona. Znów będzie musiała polegać na sobie. Nawet jej poddani, którzy zawsze ją popierali, którzy traktowali ją jak boga, teraz zdawali się jej nie ufać. Jej ojciec nie przygotował jej na to. Jakiego rodzaju królową będzie bez poparcia swego ludu? Będzie bezsilna.

Gwen rozpaczliwie pragnęła zwrócić się do kogoś po pociechę, po odpowiedzi. Lecz Thorgrin wyruszył na wyprawę; jej matka odeszła; zdawało się, że każdy, kogo znała i kochała, zniknął. Miała wrażenie, że stoi na rozstajnych drogach. Nigdy nie była bardziej skołowana.

Gwen zamknęła oczy i zwróciła się do Boga, by przyszedł jej z pomocą. Z całej siły swej woli próbowała przyzwać go. Nigdy nie modliła się wiele, lecz wierzyła mocno i była pewna, że Bóg istnieje.

Proszę, Boże, jestem taka skołowana. Wskaż mi, jak najlepiej chronić mój lud. Wskaż, jak najlepiej chronić Guwayne’a. Wskaż, jak być wspaniałą przywódczynią.

– Modlitwa jest potężna – dobiegł ją głos.

Gwen odwrГіciЕ‚a siД™ raptownie. Na dЕєwiД™k tego gЕ‚osu natychmiast odczuЕ‚a ulgД™. Kilka stГіp od niej staЕ‚ Argon, odziany w swД… biaЕ‚Д… pelerynД™ i kaptur. W dЕ‚oni trzymaЕ‚ laskД™ i wpatrywaЕ‚ siД™ nie w Gwendolyn, a w horyzont.

– Argonie, muszę usłyszeć odpowiedzi na pewne pytania. Proszę. Pomóż mi.

– Zawsze poszukujemy odpowiedzi – odparł. – Lecz one nie zawsze nadchodzą. Nasze życia muszą się wypełnić. Nie zawsze możemy poznać przyszłość.

– Można jednak odczytać wskazówki – powiedziała Gwendolyn. – Wszystkie przepowiednie, które przeczytałam, wszystkie zwoje, historia Kręgu – wskazują na głęboki mrok, który się zbliża. Rzeknij mi. Czy nadejdzie?

Argon odwrГіciЕ‚ siД™ i patrzyЕ‚ na niД…, a oczy jego wypeЕ‚nione byЕ‚y pЕ‚omieniem ciemniejszym i straszniejszym niЕј kiedykolwiek w nich widziaЕ‚a.

– Tak – odrzekł.

OstatecznoЕ›Д‡ jego odpowiedzi strwoЕјyЕ‚a jД… nade wszystko. Jego, Argona, ktГіry zawsze mГіwiЕ‚ zagadkami.

Gwen zadrЕјaЕ‚a wewnД…trz.

– Czy dotrze tutaj, do Królewskiego Dworu?

– Tak – odparł.

Gwen poczuЕ‚a, jak jej lД™k siД™ pogЕ‚Д™bia. UmocniЕ‚a siД™ takЕјe w przekonaniu, iЕј od samego poczД…tku miaЕ‚a racjД™.

– Czy Krąg zostanie zniszczony? – spytała.

Argon zwrГіciЕ‚ spojrzenie w jej stronД™ i powoli skinД…Е‚ gЕ‚owД….

– Mogę wyjawić ci jeszcze tylko kilka rzeczy – rzekł. – Jeśli tak postanowisz, ta będzie jedną z nich.

Gwen rozważała to długo i intensywnie. Wiedziała, że przepowiednie Argona są cenne. Jednakże było to coś, czego musiała się dowiedzieć.

– Rzeknij – powiedziała.

Argon wciД…gnД…Е‚ gЕ‚Д™boko powietrze, odwrГіciЕ‚ siД™ i patrzyЕ‚ w horyzont przez, jak siД™ zdawaЕ‚o, caЕ‚e wieki.

– Krąg zostanie zniszczony. Wszystko, co znasz i kochasz, zostanie zmiecione z powierzchni ziemi. Na miejscu, w którym teraz stoisz, pozostaną jedynie żar i popiół. Cały Krąg obróci się w proch. Twój naród zniknie. Nadciąga mrok. Mrok głębszy niż wszystkie wcześniejsze w naszych dziejach.

Gwendolyn poczuЕ‚a, jak prawdziwoЕ›Д‡ jego sЕ‚Гіw dociera do kaЕјdej komГіrki jej ciaЕ‚a, jak gЕ‚Д™boki tembr jego gЕ‚osu przechodzi jД… aЕј do szpiku koЕ›ci. WiedziaЕ‚a, Ејe kaЕјde jego sЕ‚owo to prawda.

– Mój lud tego nie dostrzega – rzekła drżącym głosem.

Argon wzruszyЕ‚ ramionami.

– Jesteś królową. Czasem siła jest koniecznością. Nie tylko w stosunku do wrogów. Także w stosunku do własnych poddanych. Postąp tak, jak uważasz. Nie szukaj zawsze aprobaty swego ludu. Aprobata przemija. Czasem, gdy twój lud najbardziej cię nienawidzi, jest to znak, że czynisz to, co dla nich najlepsze. Twemu ojcu dane było sprawować pokojowe rządy. Lecz ciebie, Gwendolyn, czeka znacznie trudniejszy sprawdzian: czekają cię żelazne rządy.

Gdy Argon odwrГіciЕ‚ siД™, by odejЕ›Д‡, Gwendolyn daЕ‚a krok naprzГіd i wyciД…gnД™Е‚a w jego stronД™ rД™kД™.

– Argonie – zawołała.

ZatrzymaЕ‚ siД™, lecz nie odwrГіciЕ‚.

– Rzeknij mi jeszcze jedno. Błagam. Czy ujrzę jeszcze Thorgrina?

Argon nie odzywaЕ‚ siД™ i zalegЕ‚a dЕ‚uga, gЕ‚ucha cisza. W tej ponurej ciszy czuЕ‚a, jak jej serce rozpada siД™ na dwoje. ModliЕ‚a siД™, by udzieliЕ‚ jej jeszcze tej jednej odpowiedzi.

– Tak – odrzekł.

Stała przed nim z mocno bijącym sercem. Pragnęła usłyszeć coś więcej.

– Czy nie możesz mi rzec nic więcej?

OdwrГіciЕ‚ siД™ i spojrzaЕ‚ na niД… ze smutkiem.

– Pamiętaj o wyborze, którego dokonałaś. Nie każdej miłości dane jest trwać wiecznie.

Wysoko w gГіrze Gwen usЕ‚yszaЕ‚a pisk sokoЕ‚a i podniosЕ‚a wzrok, zamyЕ›lona.

ZwrГіciЕ‚a siД™ na powrГіt ku Argonowi, lecz on juЕј zniknД…Е‚.

Przycisnęła Guwayne’a mocno do piersi i objęła wzrokiem swe królestwo. Patrzyła długo, po raz ostatni, pragnąc takim właśnie je zapamiętać, gdy było jeszcze wciąż pełne życia. Nim obróci się w popiół. Trwogą napawała ją myśl, jakie wielkie niebezpieczeństwo może czyhać za tym pozornym pięknem. Zadrżała, gdyż nie miała ani cienia wątpliwości, że dosięgnie ich wszystkich już niebawem.




ROZDZIAЕЃ SIГ“DMY


Stara krzyczała, spadając i młócąc rękoma w powietrzu. Obok niej leciał Reece, a obok niego Matus i Srog. Zeskoczyli z muru zamku w zacinającym deszczu i wietrze i lecieli prosto w dół. Stara skuliła się, gdy spostrzegła ogromne krzewy zbliżające się szybko w jej kierunku. Zrozumiała, że może przeżyć jedynie dzięki nim.

Chwilę później, gdy wpadła w krzak – który niemal wcale nie stłumił jej upadku – poczuła, jak gdyby każda kość w jej ciele pękła, i spadała dalej, aż uderzyła w ziemię. Poczuła, że brakuje jej tchu i pewna była, że stłukła sobie żebro. Jednocześnie zapadła się kilka cali i zdała sobie sprawę, że ziemia jest bardziej miękka, bardziej błotnista, niż sądziła, i złagodziła jej upadek.

Pozostali uderzyli w ziemię obok niej i wszyscy zaczęli się ześlizgiwać. Stara nie przewidziała, że wylądują na stromym zboczu i nim zdołała się zatrzymać, ześlizgiwała się już, pędziła w dół zbocza, a pozostali wraz z nią, nie mogąc wydostać się z lawiny błotnej.

Staczali siД™ i Е›lizgali i niebawem poniosЕ‚y ich rwД…ce wody i zjeЕјdЕјali w dГіЕ‚ zbocza z zawrotnД… prД™dkoЕ›ciД…. ZeЕ›lizgujД…c siД™, Stara obejrzaЕ‚a siД™ przez ramiД™ i ujrzaЕ‚a, jak zamek jej ojca szybko znika jej z oczu. Przynajmniej znajdД… siД™ daleko od swych przeciwnikГіw.

Stara przeniosła wzrok na powrót w dół i usunęła się, unikając o włos skał znajdujących się na jej drodze. Osuwała się tak szybko, że niemal nie była w stanie złapać tchu. Błoto było nieprawdopodobnie śliskie, a deszcz padał teraz silniejszy. Wszystko wokoło niej przemieszczało się z szybkością błyskawicy. Próbowała zwolnić, wczepiając palce w błoto, lecz było to daremne.

Gdy Stara zastanawiała się, czy kiedykolwiek przestaną zjeżdżać, ogarnęła ją panika, gdyż przypomniała sobie, dokąd prowadzi to zbocze: prosto w przepaść. Zrozumiała, że jeśli wkrótce się nie zatrzymają, wszyscy zginą.

Stara spostrzegła, że także żaden z pozostałych nie potrafił się zatrzymać. Młócili dokoła rękoma, pojękując, i robili, co w ich mocy, by się zatrzymać, byli jednak bezsilni. Stara spojrzała przed siebie i ku swemu przerażeniu ujrzała zbliżający się spadek. Nie potrafiąc się zatrzymać, zmierzali prosto w przepaść.

Nagle Stara ujrzała, że Srog i Matus skręcają raptownie na lewo, ku niewielkiej jaskini zatkniętej na skraju przepaści. Jakimś sposobem zdołali uderzyć w skałę stopami i zatrzymali się tuż nad krawędzią.

Stara usiłowała wbić pięty w błoto, lecz nic nie przynosiło skutku; obróciła się jedynie. Wrzasnęła, ujrzawszy zbliżającą się przepaść, wiedząc, iż za chwilę znajdzie się za krawędzią.

Nagle Stara poczuła, jak ktoś chwyta ją mocno za tył koszuli, spowalniając, a później zatrzymując. Zadarła głowę i ujrzała Reece’a. Schwycił się wątłego drzewka nad skrajem przepaści. Oplótł je jedną ręką, a drugą wyciągał w dół i trzymał Starę. Woda i błoto płynęły gwałtownie, spychając ją w dół. Osuwała się i niemal zwisała już nad przepaścią. Zatrzymał ją, lecz osuwała się w dół.

Reece nie mógł jej dłużej utrzymać i wiedziała, że jeśli jej nie puści, niebawem oboje spadną w przepaść. Oboje zginą.

– Puść mnie! – krzyknęła do niego.

On jednak pokrД™ciЕ‚ zdecydowanie gЕ‚owД….

– Nigdy! – odkrzyknął przez strugi deszczu. Po twarzy ściekała mu woda.

Nagle Reece puścił drzewo, by móc schwycić przeguby jej dłoni obojgiem rąk; zarazem oplótł drzewo nogami, trzymając się go z tyłu. Z całej siły przyciągnął Starę do siebie. Od upadku w przepaść chroniły ich jedynie jego nogi.

Reece jęknął i krzyknął, i zdołał wyciągnąć Starę jednym szarpnięciem z nurtu na bok i pchnąć ku jaskini, ku reszcie. Reece przetoczył się razem z nią i sam wytoczył się z lawiny, po czym pomógł jej przedostać się do jaskini.

Gdy znaleЕєli siД™ bezpiecznie w Е›rodku, Stara osunД™Е‚a siД™, wycieЕ„czona, i leЕјaЕ‚a na brzuchu w bЕ‚ocie, niezwykle wdziД™czna, Ејe Ејyje.

LeЕјaЕ‚a, dyszД…c ciД™Ејko i ociekajД…c wodД…, i myЕ›laЕ‚a nie o tym, jak blisko Е›mierci siД™ znalazЕ‚a, lecz o czymЕ› zgoЕ‚a innym: czy Reece wciД…Еј jД… kocha? ZrozumiaЕ‚a, Ејe na tym zaleЕјaЕ‚o jej bardziej nawet niЕј na tym, czy przeЕјyje.


*

Stara siedziała skulona przy niewielkim ognisku rozpalonym wewnątrz jaskini. Pozostali znajdowali się nieopodal. Wreszcie zaczynali wysychać. Rozejrzała się i zauważyła, że cała czwórka wygląda tak, jak gdyby przeżyli wojnę. Mieli zapadnięte policzki i wpatrywali się w płomienie, wyciągając ku nim dłonie i rozcierając je, próbując schronić się przed nieustępującymi wilgocią i zimnem. Wsłuchiwali się w wicher i deszcz, nieodłączne elementy Wysp Górnych, hulające na zewnątrz. Zdawało się, że nigdy nie ustaną.

Zapadła już noc. Zwlekali z roznieceniem ogniska cały dzień z obawy, by ich nie spostrzeżono. Wreszcie byli już tak wyziębieni, znużeni i przygnębieni, że podjęli to ryzyko. Stara sądziła, że upłynęło wystarczająco dużo czasu od ich ucieczki – nadto nie było mowy, by ci mężczyźni odważyli się wyruszyć tak daleko w dół, do klifów. Było zbyt stromo i mokro i gdyby spróbowali, zginęliby.

Utknęli tutaj jednak niby więźniowie. Gdyby dali choć krok z jaskini, trafiliby w końcu w ręce wyspiarzy i zginęli. Jej brat nie okazałby jej łaski. Sytuacja była beznadziejna.

Siedziała w pobliżu nieobecnego, pogrążonego w zadumie Reece’a i rozmyślała nad minionymi wydarzeniami. Tam, w forcie, ocaliła Reece’owi życie, lecz on ocalił ją nad przepaścią. Czy wciąż zależało mu na niej, jak niegdyś? Tak jak jej wciąż zależało na nim? Czy też był nadal rozgoryczony przez to, co stało się z Selese? Czy winił ją za to? Czy kiedykolwiek jej przebaczy?

Stara nie potrafiła wyobrazić sobie bólu, jaki go dręczył, gdy siedział tak, z głową wspartą na dłoniach, wpatrując się w płomienie jak człowiek, który był zagubiony. Zastanawiała się, jakie myśli przemykają mu przez głowę. Wyglądał jak człowiek, który nie ma nic do stracenia, jak ktoś, kto otarł się o tragedię i nie doszedł jeszcze do siebie. Człowiek dręczony poczuciem winy. Nie przypominał chłopca, którego znała niegdyś, pełnego miłości i radości, prędkiego do uśmiechu, który obsypywał ją miłością i czułością. Teraz, miast tego, wyglądał jak gdyby coś wewnątrz niego obumarło.

Stara podniosła wzrok, lękając się spojrzeć w oczy Reece’owi, lecz pragnąc ujrzeć jego twarz. Skrycie żywiła nadzieję, że będzie na nią patrzył, myślał o niej. Lecz gdy spojrzała na niego, serce jej pękło, gdy spostrzegła, że wcale na nią nie patrzy. Miast tego utkwił wzrok w płomieniach. Nigdy jeszcze nie zdał się jej bardziej samotny.

Stara nie potrafiła przestać o tym myśleć. Po raz milionowy zastanawiała sie, czy to, co ich łączyło, zniknęło, zniszczone przez śmierć Selese. Po raz milionowy przeklęła swych braci – i ojca – za wcielenie w życie tak przebiegłego planu. Zawsze, co oczywiste, pragnęła Reece’a dla siebie; nigdy jednak nie przystałaby na podstęp, który doprowadził do jej śmierci. Nie chciała, by Selese zginęła, ani by spotkała ją jakaś krzywda. Żywiła nadzieję, że Reece przekaże jej wieści delikatnie i choć będzie zmartwiona, przyjmie je – a z pewnością nie odbierze sobie życia. Ani nie zniszczy życia Reece’owi.

Teraz wszystkie plany Stary, cała jej przyszłość, sypały się na jej oczach przez jej okropną rodzinę. Matus był jedynym rozsądnym, w którego żyłach płynęła ta sama krew. Stara zastanawiała się jednak, co się z nim stanie, co stanie się z całą czwórką. Czy będą siedzieć tutaj, w tej jaskini, aż umrą? Będą musieli w końcu z niej wyjść. Wiedziała, że ludzie jej brata są nieustępliwi. Nie ustanie, póki nie uśmierci każdego z nich – zwłaszcza po tym, jak Reece zabił jej ojca.

Stara wiedziała, że powinna odczuwać żal przez wzgląd na śmierć swego ojca – nie odczuwała go jednak wcale. Nienawidziła tego mężczyzny. Zawsze tak było. Odczuwała miast tego ulgę, a nawet wdzięczność względem Reece’a za to, że go zabił. Był kłamliwym, pozbawionym honoru wojownikiem i królem całe swe życie i wcale o nią nie dbał.

Stara zerknęła na trzech wojowników. Wyglądali na zrozpaczonych, siedząc tak w milczeniu od wielu już godzin, i zastanawiała się, czy którykolwiek z nich ma jakiś plan. Srog był ciężko raniony. Matus i Reece także odnieśli rany, choć lżejsze. Zdawało się, że ziąb przeniknął każdego z nich do szpiku kości i siedzieli przybici aurą tego miejsca, okolicznościami, które zwróciły się przeciw nim.

– Będziemy tu siedzieć, w tej jaskini, po wsze czasy i tu umrzemy? – spytała Stara, przerywając głuchą ciszę, nie mogąc już znieść tej jednostajności i mroku.

Srog i Matus z wolna podnieЕ›li na niД… wzrok. Reece wciД…Еј nie podnosiЕ‚ gЕ‚owy ani nie patrzyЕ‚ na niД….

– A dokąd mielibyśmy pójść? – spytał Srog defensywnie. – Na całej wyspie roi się od ludzi twego brata. Jaką szansę mamy, by ich zwyciężyć? Zwłaszcza, gdy są rozwścieczeni naszą ucieczką i śmiercią twego ojca.

– Wpędziłeś nas w niezłe tarapaty, kuzynie – rzekł Matus z uśmiechem, kładąc dłoń na ramieniu Reece’a. – Postąpiłeś odważnie. Nie widziałem chyba w całym swym życiu odważniejszego czynu.

Reece wzruszyЕ‚ ramionami.

– Pojmał moją oblubienicę. Zasługiwał na śmierć.

Stara zastygła na dźwięk słowa oblubienica. Serce jej pękło. Wybór tego właśnie słowa wyjawił jej wszystko – najwyraźniej Reece wciąż darzył uczuciem Selese. Nie spojrzał nawet Starze w oczy. Miała chęć się rozpłakać.

– Nie troskaj się, kuzynie – powiedział Matus. – Raduję się, że ojciec mój nie żyje i jestem zadowolony, że to ty zadałeś mu śmierć. Nie mam ci tego za złe. Podziwiam cię. Mimo tego, żeśmy niemal zginęli przez ciebie, gdyś tego dokonywał.

Reece skinД…Е‚ gЕ‚owД…, doceniajД…c sЕ‚owa Matusa.

– Żaden z was mi nie odpowiedział – rzekła Stara. – Jaki jest wasz plan? Umrzeć tutaj?

– A jaki ty masz plan? – odwarknął Reece.

– Nie mam żadnego – powiedziała. – Wykonałam, co do mnie należało. Wyprowadziłam nas stamtąd.

– To prawda – przyznał Reece, wciąż wpatrując się w płomienie i nie patrząc na nią. – Uratowałaś mi życie.

W Starze zakiełkowała nadzieja, gdy usłyszała słowa Reece’a, mimo tego, że wciąż nie patrzył jej w oczy. Zastanawiała się, czy może jednak omyliła się, sądząc, że ją nienawidzi.

– A ty mnie – odparła. – Nad przepaścią. Wyrównaliśmy rachunki.

Reece wciД…Еј wpatrywaЕ‚ siД™ w pЕ‚omienie.

CzekaЕ‚a, czy rzeknie coЕ› w odpowiedzi, czy rzeknie, Ејe jД… kocha, czy rzeknie cokolwiek. Lecz on siД™ nie odzywaЕ‚. Stara poczuЕ‚a, Ејe do twarzy napЕ‚ywa jej krew.

– To tyle? – powiedziała. – Nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia? Sprawy między nami są skończone?

Reece uniГіsЕ‚ gЕ‚owД™, po raz pierwszy patrzД…c jej w oczy z konsternacjД….

Stara nie była w stanie dłużej tego znieść. Skoczyła na nogi i ruszyła szybkim krokiem ku wyjściu z jaskini, gdzie zatrzymała się tyłem do nich. Wyjrzała w noc, w deszcz, wiatr i zamyśliła się: czy między nią a Reece’em wszystko było skończone? Jeśli w istocie tak było, nie widziała powodu, by dalej żyć.

– Moglibyśmy skryć się na okrętach – rzekł w końcu Reece po zdającej się nie mieć końca ciszy. Jego skąpe słowa rozbrzmiały w nocy.

Stara obrГіciЕ‚a siД™ i spojrzaЕ‚a na niego.

– Skryć się na okrętach? – zapytała.

Reece przytaknД…Е‚ ruchem gЕ‚owy.

– Tam, w porcie, są nasi ludzie. Musimy do nich dotrzeć. To ostatni teren w tym miejscu należący do MacGilów.

Stara potrzД…snД™Е‚a gЕ‚owД….

– To nierozważny plan – powiedziała. – Okręty będą otoczone, o ile już nie zostały zniszczone. Musielibyśmy przedrzeć się przez wszystkich ludzi mego brata, by się tam dostać. Lepiej skryć się gdzie indziej na wyspie.

Reece pokrД™ciЕ‚ gЕ‚owД…, zdecydowany.

– Nie – rzekł. – To nasi ludzie. Musimy się do nich dostać bez względu na to, jak przyjdzie nam za to zapłacić. Jeśli zostaną zaatakowani, polegniemy walcząc u ich boku.

– Chyba nie pojmujesz – odrzekła, równie zdecydowana. – O świcie tysiące ludzi mego brata rozproszy się po brzegu. Nie zdołamy ich ominąć.

Reece podniósł się, strząsając wilgoć z odzienia, a w oczach jego rozgorzał ogień.

– Nie będziemy zatem czekać do świtu – powiedział. – Wyruszymy teraz. Nim słońce wzejdzie.

Matus takЕјe z wolna siД™ podniГіsЕ‚, a Reece spojrzaЕ‚ na Sroga.

– Srogu? – zapytał Matus. – Podołacie?

Srok skrzywiЕ‚ siД™, wstajД…c nieporadnie. Matus podaЕ‚ mu rД™kД™.

– Nie będę was spowalniał – powiedział Srog. – Idźcie beze mnie. Zostanę tutaj, w jaskini.

– Umrzecie tutaj, w jaskini – rzekł Matus.

– Zatem wy nie umrzecie ze mną – odparł.

Reece pokrД™ciЕ‚ gЕ‚owД….

– Nikt nie zostaje z tyłu – powiedział. – Pójdziesz z nami, bez względu na to, jakie będą tego skutki.

Reece, Matus i Srog podeszli do Stary stojД…cej u wyjЕ›cia z jaskini i wyjrzeli w wyjД…cy wicher i deszcz. Stara omiotЕ‚a spojrzeniem trzech mД™Ејczyzn, zastanawiajД…c siД™, czy postradali zmysЕ‚y.

– Pytałaś o plan – rzekł Reece, zwracając się ku niej. – Cóż, właśnie go wymyśliliśmy.

PokrД™ciЕ‚a powoli gЕ‚owД….

– Jest nierozważny – powiedziała. – Tak właśnie mają w zwyczaju postępować mężczyźni. Najpewniej zginiemy w drodze ku okrętom.

Reece wzruszyЕ‚ ramionami.

– Kiedyś i tak wszyscy umrzemy.

Stali, przyglądając się szalejącej na zewnątrz pogodzie, czekając na odpowiedni moment. Stara czekała, by Reece coś zrobił – cokolwiek – by ujął jej dłoń, by pokazał jej, choćby w nieznaczny sposób, że wciąż mu na niej zależy.

Nie uczynił tego jednak. Trzymał dłoń przy sobie i Stara czuła, jak hartuje się, pęka wewnątrz. Zebrała się w sobie, gotowa wyruszać, nie dbając już o to, co szykuje dla niej los. Dali krok w ciemność i do Stary dotarło, że – pozbawiona miłości Reece’a – nie ma już nic do stracenia.




ROZDZIAЕЃ Г“SMY


Alistair stała na statku, przerażona, z rękoma skrępowanymi za plecami, a serce waliło jej jak młotem, gdy tuziny marynarzy zacieśniały się dokoła niej z pożądaniem i śmiercią w oczach. Pojęła, że ci mężczyźni zamierzali ją pohańbić, torturować i zabić, i że będą czerpać z tego przyjemność. Nie mogła się nadziwić, że takie zło istnieje na świecie i przez chwilę miała trudności ze zrozumieniem ludzkości.




Конец ознакомительного фрагмента.


Текст предоставлен ООО «ЛитРес».

Прочитайте эту книгу целиком, купив полную легальную версию (https://www.litres.ru/pages/biblio_book/?art=43696263) на ЛитРес.

Безопасно оплатить книгу можно банковской картой Visa, MasterCard, Maestro, со счета мобильного телефона, с платежного терминала, в салоне МТС или Связной, через PayPal, WebMoney, Яндекс.Деньги, QIWI Кошелек, бонусными картами или другим удобным Вам способом.



Если текст книги отсутствует, перейдите по ссылке

Возможные причины отсутствия книги:
1. Книга снята с продаж по просьбе правообладателя
2. Книга ещё не поступила в продажу и пока недоступна для чтения

Навигация